Na końcu świata
Czwartek, 11.07.24. Nad ranem zwróciłem część posiłku. A więc to ta bryndza. Pomyślałem, że może idzie poprawa - po zwróceniu posiłku żołądek już się nie męczy. Do Perelisoka stąd mam tylko 6 km i podejście pod Hlystowatą oraz pod Wasylkową ok. 1580m, czyli konkretne, bo ok. 350m. Wiem, że tu nie zostanę, choćby nie wiem co. Pełno krowich placków. Pełno much i ten "aromat". Nad ranem teren po krowach wygląda jak pobojowisko. Wyleczyłem się dziś z ewentualnych fascynacji zdrową, ekologiczną żywnością. Aby to jeść trzeba mieć żołądek i jelita ze stali. Ci tu mają to na co dzień od dziecka. A my co? Zanim przywykniemy wycieńczymy nasze organizmy. Wiem, że nie mogę nic jeść, bo to tylko prowokuje dalszą biegunkę. Nie mogę też pić surowej źródlanej wody, której ujęcie jest na końcu pochyłej łączki, za oborą (trzeba ominąć ogrodzenie - najlepiej od wschodu - i trzymać się krawędzi lasu, a potem zejść i trafić na wydeptaną ścieżkę, która doprowadzi do koryta z rynną....wodę czerpiemy z rynny, a nie z koryta, bo różnie z tymi krowami może być).
Wodę przegotowuję i do termosa. Około 11.45 wychodzę, mówiąc gospodarzowi, że zabieram tę połowę rolki papieru toaletowego, co jeszcze została, bo przyda mnie się. Uśmiechnął się. Pożegnaliśmy się (oczywiście zapłaciłem mu za gościnnę, prosząc by nie odmawiał, bo jemu pieniądze się przydadzą - w końcu te 60 krów to nie jest jego własność). Idę i wiem, że od dziś będę miał do końca życia uraz do "swobodnej" i "ekologicznej" hodowli bydła rogatego. Jak ktoś nigdy nie musiał patrzeć i wąchać tylu ogromnych, jak mina przeciwczołgowa, krowich placków i nie musiał spędzać nocy wśród kakafonii dzwoneczków krowich w towarzystwie rojów wszelkich owadów, to może sobie idealizować tę działalność. Prawda jest taka, że tu nie da się utrzymać, przy ogromnych chęciach, standardów higieny. Nie da się. A jak ktoś twierdzi, że się da, to niech tu tyra przez 18h/dobę. Myślę, że po tygodniu ucieknie.
Biorę plecak i nawet nie chcę myśleć ile razy będę chodził na stronę. Koncentruję się na Hlystowatej. Przed wierzchołkiem jest trawers na właściwy szlak, więc skrócę sobie mękę. Najważniejsze jednak to cały czas iść. Choćby malutkim kroczkami, ale iść. Nie zatrzymywać się, bo arytmia jest zabójcza - zwłaszcza w takim stanie, jak mój. Niestety na trawersie wyłania się pogranicznik z psem. Dwa dni ich nie widziałem i akurat teraz! Ale miły, jak prawie wszyscy. Po 2 minutach idę dalej. Wszedłem na szlak, którym miałem wczoraj iść. Po 40 minutach zrzucam plecak i poprawiam buty. Piję wrzątek. Patrzę na zegarek. Oooo. Dobre tempo 2 km/h. Przy wyjściu założyłem sobie, że choćby się waliło i paliło muszę dojść na Perelisok w max 6h, czyli 1 km/h.
Droga kiepska, błotnista czasem. Po kolejnych 40 minutach znów siadam. Jestem na długim i konkretnym podejściu pod Wasylkową. Patrzę na gps. 1430m. Oooo! Jeszcze "tylko" 150m do szczytu. Wychodzę z lasu na połoninę. Odruchowo wtedy człowiek patrzy w dal. I co ja widzę? Burzowe chmury przede mną i za mną. No nie! Zaciskam zęby i nie myślę o tym, aby nie przyspieszać. W połowie połoniny zaczyna delikatnie kropić i słychać, dalekie jeszcze, grzmoty. Zakładam na plecak dwa pokrowce - tak dla asekuracji - i wyciągam składaną parasolkę. Zaczyna się najstromsza część połoniny. Nie pada, ale grzmoty coraz bliżej. W końcu jestem na szczycie, gdzie stoi krzyż. Znów katolicki, a nie z dodatkową pochyłą belką. Przecież tu są sami prawosławni. O co tu chodzi?
Niedługo wchodzę do lasu, w którym szlak zamienia się we wznoszący się trawers. Osiągam 1600m (jestem najwyżej w całym paśmie "Hryniaw") i teraz powoli w dół. Cały czas walą pioruny. Nawet blisko, ale deszcz nie pada. To się mnie podoba. Nie zatrzymuję się oczywiście, w takich okolicznościach przyrody, na żaden odpoczynek. Po 1.5km las się kończy i wchodzę na połoninę Prełuczny. Od razu widzę jakąś chatę. Ale to jeszcze 1 km, choć wydaje się blisko. W końcu jestem. Widzę, że to taka chata pasterska. Stoi dwóch mężczyzn za ogrodzeniem i pytam się ich, czy to jest Perelisok? Tak. Zapraszają. Witam się z nimi. Od razu pytam o piwo. Jest? Może....musisz pogadać z tamtą panią. Wychodzi pani - tęższa, energiczna kobieta - i zaprasza do kuchni.
Pyta - Rumun? Nie, z Polszczy. Okazuje się, że te strony odwiedzają rumuńscy turyści. Kuchnia to izba w oddzielnym budynku, w którym mieszka ta pani. Nalewa mi piwa z plastikowej 1.5L butelki, ale oryginalnej - Lwiwskie. Może być. Nie jest zimne, ale lepsze niż żadne. Muszę teraz pić piwo, bo to od najdawniejszych czasów najskuteczniejszy i najtańszy sposób zapobiegania chorobom układu pokarmowego. Myślę, że cała historia alkoholu jest na sztywno związana z historią "uzdatniania" wody. Dowody mamy na piśmie już w starożytności. Św. Paweł Apostoł prosi swego ucznia Tymoteusza, aby nie pił surowej wody, a mieszał ją z winem. Problem biegunek spowodowanych więc piciem "naturalnej źródlanej" wody był bardzo poważny. I myślę, że Rzymianie budując akwedukty, nie czynili tego z fanaberii, a po prostu zmuszała ich do tego konieczność zapobiegania biegunkom.
W średniowieczu popularność na północy Europy zrobiło piwo, bo po prostu produkcja alkoholu z winogron była niemożliwa lub kosztowna. Zresztą już niewielkie stężenie alkoholu zabija zarazki nie tylko biegunki, ale i dżumy. Są opisy, w jaki sposób odbywały się zakupy w zarażonych miastach - wkładano do naczyńka wypełnionego octem pieniądz i był spokój. Piwo kuflowe jeszcze na początku XXI w. w Czechach miało 3,5% alkoholu. I pamiętam, że fajnie się je piło, bo było normalnym piwem, nie "czesało baniaka". Obecna moda na piwa craftowe to też zżynanie receptur ze średniowiecza, gdy do piwa sypano tyle imbiru, że twarz puchła. I nie tylko imbiru. Wszelkich innych przypraw też i to w przeróżnych proporcjach. Piję więc piwo, aby się szybciej wyleczyć. Tym bardziej, że ani razu nie musiałem chodzić na stronę w czasie trasy.
Kobieta jest miła, uczynna, choć widać, że ona tu jest kierownikiem. Chce mnie poczęstować nabiałem. Odmawiam, mówiąc, co jest ze mną. Podtyka mi mięso, kroi kawałek chleba. A nawet częstuje malinami, a raczej słodzonym cukrem, kompotem malinowym. Pyszny (maliny górskie nie są tak słodkie, jak leśne maliny na nizinach, więc lepiej je dosłodzić). Anioł, nie człowiek. Ma na stole prawdziwy tzw. "szwedzki stół". Bierz, co chcesz i jedz. Jem, ale mało, bo nie mam ochoty na większe jedzenie. Jestem senny i pytam aię, gdzie tu można przenocować? Zdziwiona że chcę tu nocować, ale pokazuje pokój. Schludny. A gdzie umywalka? A tam. Jest tam zainstalowany baniak z kranikiem. A prysznic? Tam za drugą chatką. Za kotarą, ale woda zimna. A toaleta ? A tam. Rozglądając się po gospodarstwie widzę, że ma ono jeden ale bardzo poważny minus. Jest nim położenie toalety. Przy toalecie jest po prostu chlewik i gdy zawieją wiatry zachodnie lub płn.-zach. to cały smród z chlewika leci na teren schroniska i mdli.
Na Perelisoku jest 12 krów. Krowy doi się przez maszynę. W ogóle na tym Perelisoku jest tak duża mechanizacja, że tu kiedyś musiało być więcej krów. Bo nawet jest taki "wodociąg", który pompuje wodę prosto ze źródła, położonego poniżej gospodarstwa. Dla 12 krów nikt by tu czegoś takiego nie zrobił. Idę spać, bo senny jestem. Ale szczęśliwy, bo doszedłem bezpiecznie w 3h z Hlystowatej. Do tego jest net i to całkiem dobry. Mogę więc nadrobić pisanie relacji wieczorem. Po 4h drzemce czuję, że biegunka powraca. Za mało piwa wypiłem albo za dużo mieszałem jedzenia. No ale "tylko" cztery razy. Na kolacji piwa już nie było. Proszę o coś do picia. Kawa? Niech będzie. Okazuje się, że kawa to idealne rozwiązanie. Piję jedną, a potem lecę po kubek i termos i proszę o dokładkę (kubek wypijam w pokoju, bo komary tną, a termos jutro na dalszą trasę). Pokój wygodny. Łóżka twarde, czyli takie, jakie lubię. Pusto i cicho, bo nawet dzwoneczków krów nie słychać. Istny koniec świata. Odludzie maksymalne.
Zdjęcie:
https://yourimageshare.com/ib/Q0r8gsIASz
- wnętrze pokoju w chacie Perelisok
tagi: ukraina karpaty ukraińskie połoniny hryniawskie góty
![]() |
OjciecDyrektor |
2 października 2024 06:11 |
Komentarze:
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor |
2 października 2024 07:11 |
Ojcze, tu nie ma żartów, to może być czerwonka, bardzo groźna choroba, nieleczona może nawet zakończyć się śmiercią.
Proszę uciekać stamtąd, takie zadupie że hej.
Albo I lepiej.
Ojcze Dyrektorze, apeluję, niech Ojciec się opamięta.
Ja wiem że wszelkie apele są zwykle w Polsce nieskuteczne, no ale tu mamy do czynienia z Ukrainą.
Gorąco apeluję i bardzo proszę.
O, I może proszę spróbować zastosować termofor - taki worek gumowy wypełniony gorącą wodą, na brzuch, to może pomóc.
![]() |
Paris @OjciecDyrektor |
2 października 2024 07:25 |
Nigdy nie idealizowalam...
... i idealizowac nie bede tzw. ekologii, czy to w hodowli zwierzat czy roslinnej, a potem w przetworstwie plodow tychze !!!
Niemniej jednak przerob przemyslowy jest tragiczny i zwyczajnie NIEZDROWY. Kiedys tez bylo ogromnie duzo much... nawet czasami babcia mnie prosila zebym podczas dojenia odganiala te natretne muchy... no i ja stalam z taka ,,lapka,, - zrobiona z kawalka patyka i kolka wycietego ze starej opony - i te muchy odganialam. Troche to pomagalo, ale i tak krowy majtaly ogonami, jak mnie trafily to nawet bolalo. Muchy tez sie topily w udojonym mleku, ale babcia szybko przecedzala mleko przez tetre i przelewala do specjalnej banki,... i byl spokoj. Dziadek potem te banki zanurzal do przyjemnie zimnej wody w studni.
Takze wiekszych sensacji zoladkowych u mnie nie bylo,... ale takze u pozostalych domownikow, bo mleko bylo podstawa zywienia w mojej rodzinie i do dzis wszyscy go lubimy i jemy.
![]() |
Szczodrocha33 @Paris 2 października 2024 07:25 |
2 października 2024 07:33 |
Zgadza się.
Jak dzieciak na wsi widziałem jak babcia sprawnie z mleka pyszny twaróg robiła w takim płóciennym woreczku, zajadałem się tym, smalec też że skwarkami, jajka, kaszanka i kiełbasa że świniobicia.
Nawet raz nie zachorowałem, latałem po polach i lasach jak odrzutowiec.
![]() |
Paris @Szczodrocha33 2 października 2024 07:33 |
2 października 2024 07:53 |
No to mielismy tak samo !!!
Piekny czas i mile, fajne wspomnienia,... a ten woreczek na twarog to zapewne byl lniany. W kazdym badz razie takie woreczki babcia moja kochana tkala na krosnach, a potem z czasem, tez jej w tym tkaniu pomagalam.
![]() |
Szczodrocha33 @Paris 2 października 2024 07:53 |
2 października 2024 07:57 |
Tak, woreczek był lniany.
Pozdrawiam pani Renato serdecznie, i wszystkie inne niewiasty, które tu komentują.
![]() |
OjciecDyrektor @Paris 2 października 2024 07:25 |
2 października 2024 08:23 |
Myslę, że ta bryndza mogła w fazie przetwarzania się troszkę zanieczyścić. Bo bryndzę robi się z bundzu, mieląc bundz i soląc.
![]() |
OjciecDyrektor @Szczodrocha33 2 października 2024 07:33 |
2 października 2024 08:25 |
Twaróg to i ja jadłem. Tu w Wsrszaeie codziennie piję zsiadłe mleko. Żołądrk więc mam przyzwyczajony do bakterii mlekowych. Musiały jakieś zanieczyszczenia się dostać do bryndzy. Inaczej bym nie zwymiotował nad ranem jej resztek. Od tej pory było już mi znacznie lepiej.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 2 października 2024 08:25 |
2 października 2024 08:32 |
Tak, może ta bryndza.
Ale trzeba stamtąd uciekać Ojcze.
A jeszcze jak sobie pomyślę że te krowy to może czerwone, to już całkiem panika mnie ogarnia.
![]() |
OjciecDyrektor @Szczodrocha33 2 października 2024 08:32 |
2 października 2024 08:43 |
Złośliwa żmija...:). Ja sie tak męczyłem, a tu proszę - złośliwości.
![]() |
BTWSelena @Szczodrocha33 2 października 2024 08:32 |
2 października 2024 09:09 |
O Szczodrocho ,oby były tylko czerwone ....Mr Putę dodałby ,że czerwone zmięszane i wstrząśnięte z banderyzmem.Cudem boskim chyba tatko uszedł śmierci mając tylko biegunkę...Szkoda człowieka jednak,chociaz umiłowanie piękna natury zawiodły go deczko z dala od SOW.Czasami tak jest ,że zwyczajne mućki wiodą na manowce...i nie potrza do tego baby...zwodniczki...czy uprzejmości miłej ...pasterzy.
Ja to nie tak z czystej złośliwości,ale takie są fakty w/s FR-Ukraina... i trzeba być zawsze optymistą...bo w końcu Mr Putę zdeprawował swój naród,ale mam nadzieję,że krowy jednak się oprą...przynajmniej na Ukrainie,świadczą nawet o tym krowie placki... czytam jak zawsze z zainteresowaniem...
![]() |
chlor @OjciecDyrektor 2 października 2024 08:23 |
2 października 2024 09:09 |
Chyba bundz i bryndzę robi się z mleka owczego, a tam ponoć tylko krowy?
![]() |
OjciecDyrektor @chlor 2 października 2024 09:09 |
2 października 2024 09:29 |
Ni właśnie...tak kiedyś myślałem, ale nie. Huculi robią bundz i bryndzę z krowiego. Bundz nawet smaczny - mnie podchodzi...taki twardawy i niesłony.
![]() |
chlor @OjciecDyrektor |
2 października 2024 10:09 |
Też robię ser podpuszczkowy z mleka krowiego, bo tylko takie jest. Teraz dopiero doczytałem, że to nazywa się bunz. Bardzo łagodny, słodkawy. Spróbuję przerobić go na bryndzę.
![]() |
atelin @OjciecDyrektor |
2 października 2024 10:13 |
Świetny surwiwal.
Ja się mogę pochwalić spływem Dunajcem na dmuchanych materacach z kumlplem. Po latach na pytanie: "A pamiętasz...?" odpowiedział: "Jacy my byliśmy głupi."
Ale wspomnienia z tej wyprawy będą, być może, dla Pana najpiękniejsze.
![]() |
OjciecDyrektor @atelin 2 października 2024 10:13 |
2 października 2024 10:23 |
Tak...Poloniny Hryniawskie zawsze bede pamietal i zawsze beda sie mnie kojarzyc z biegunka...:)
![]() |
atelin @OjciecDyrektor 2 października 2024 10:23 |
2 października 2024 10:28 |
Przynajmniej samotniczy komfort był. Bo dzisiaj po drodze na Giewont to by były tytuły ma WP: skandaliczne zachowanie turysty i takie tam.
![]() |
OjciecDyrektor @atelin 2 października 2024 10:28 |
2 października 2024 11:07 |
No tak....dlatego unikam Tatr. Ostatni raz bylem tam w 2002.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 2 października 2024 08:43 |
2 października 2024 13:34 |
Nie, no Ojcze Dyrektorze, tak na serio, proszę stamtąd uciekać.
Problemy z układem pokarmowym to naprawdę poważna sprawa.
A tam na Ukrainie jest bryndza. Totalna.
Wiem już że Ojciec Dyrektor Tatr nie lubi, ale wydaje mi się że bryndza podhalańska jednak bezpieczniejsza.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor |
2 października 2024 13:38 |
Albo choćby i twarożku ze szczypiorkiem i rzodkiewką skosztować.
Moje ulubione obok jajecznicy śniadanie.
![]() |
saturn-9 @OjciecDyrektor |
3 października 2024 15:02 |
... Poza tym znów się zmuszam do jedzenia. Wychodzę w trasę dopiero przed 9-tą, ...
... Nad ranem zwróciłem część posiłku. A więc to ta bryndza.
Przyczyna wielokrotnego nocnego przemarszu przez pole minowe zawarta jest - tak sądzę - w tym zmuszaniu się do jedzenia a nie w mikrobach przetworów mlecznych. To co zostało zwymiotowane to była kropla, która przelała przysłowiową miarkę.
Gdyby, gdyby OD sobie odpuścił i zastosował np jednodniowy dry fasting i spokojny wypas oczu krajobrazami bliskiej okolicy to by się potoczyły sprawy pewnie inaczej.
Uczymy się na błędach. A wola i jej triumf to siła ...