Zawsze bądź optymistą
Czwartek, 27.06.24. Dziś przerzut do Dzembroni z ciężkim plecakiem, aby w ten sposób zrobić na lekko (w celu złapania kondycji) południową część Czarnohory. Wstaję o 3 w nocy, ale tak się męczę z pakowaniem plecaka (bo chciałem go spakowac tak, aby jak najmniej rzeczy z niego wyciągać), że wychodzę dopiero o 7. Poranek piękny. Szczyty Czarnohory w słońcu, a niższe szczyty w morzu mgieł - wystają im tylko wierzchołki. Idę do głównej szosy, łączącej Worochotę z Werchowyną. Zajęło mi to 55 minut, czyli chyba nieźle. Nie wiem kiedy będzie bus do Werchowyny, więc czytam sobie, co tam Pioter nowego napisal na Szkole Nawigatorów (akurat czytałem o koloniach hinduskich w starożytności).
Samochody jadą, a ja tak od niechcenia sobie macham. Już miałem napisać komentarz, a tu nagle zatrzymuje się dostawczak. Można do Werchowyny? Można. Ale z plecakiem do tyłu. Wchodzę do ładowni, a tam czuję siano. Samochód służy do jego przewozu. Zostawiam tam plecak i ładuję się do szoferki. Kobieta - rolnik jedzie do Kosowa. A ja tylko do drogi odbijającej na Szybene. Coś nie zrozumiała. Na Burkut? Aaa! Zrozumiała. Jedziemy i rozmawiamy. Sympatyczna, gadatliwa. Marzy się jej znowu pojechać na Krym, ale "on teraz nie nasz". Ale będzie - pocieszam. Wysiadam u celu i wręczam 100hr. Nie za dużo, nie za mało. Chwilkę się zastanawiam, co teraz? Czekać na busa, który z Werchowyny wyjedzie o 12-stej, a tu będzie po kwadransie, czy iść z buta. Zrobiło się gorąco i czekanie na patelni zmęczyłoby mnie jeszcze bardziej, niż marsz 10km do Dzembroni. Idę więc i pocieszam się, że będę miał okazję zobaczyć z bliska tę wspaniałą górską rzekę. Na początku jeszcze naiwnie machałem, ale po kwadransie dałem sobie z tym spokój. W końcu trzeba trenować, trzeba się aklimatyzować, a taki narsz na ciężko przy łagodnym wznoszeniu się jest idealny na początek.
Jest 8.15. Po 30 minutach podjeżdża biały samochód z jakimś "krzyżem walecznych" na drzwiach. To "prikordonna służba" czyli pogranicznicy z Szybene. Pytają się skąd. Z Polszczy. Macie paszport? Mam. Srawdza 30 sekund, pytając się jeszcze dokąd. Oddaje i spokój. Idę dalej po kolejnych 20 minutach na motorze podjeżdża pogranicznik. On nawet nie sprawdza mi paszportu. Zadaje tylko pytanie skąd jestem i dokąd idę. Odjeżdża. Po kolejnych 10 minutach jeszcze jeden samochód z pogranicznikami - oni też sprawdzają mi paszport, ale trwa to jeszcze krócej niż 30 sekund. W końcu dochodzę do odbijającej w prawo drogi na Bystrzec. Tu dwa lata temu stała rogatka pograniczników i zatrzymywali wszystkie prawie osobowe samochody na dłuższą kontrolę. Mnie też zaczęli kontrolować. Podchodzi dwóch mężczyzn i jeden wyciąga do mnie rękę na powitanie. Zbaraniałem, ale od razu wyciągnąłem. Jest u nich stan wojenny, a oni podchodzą do cywilów bez tego sztucznego dystansu i tej upiornej powagi, jaka cechuje naszych mundurowych. Oni wiedzą, że mają władzę nad cywilami i to im wystarcza. U nas nie wystarcza. U nas mundurowy jeszcze MUSI pokazać cywilowi, że ma nad nim władzę i przetrzymuje go tyle, ile może, na ile pozwala mu sytuacja. Tak się zastanawiam, jak nasi policjanci i żołnierze będą się zachowywać wobec cywilów, gdy w końcu zacznie się ta nasza wojna z Rosją (bo ona jest nasza, czy tego chcemy, czy nie)? Na rogatce są też dwie kobiety. Ładne. Widać i tu parytet płci. Jedna w mundurze podobnym do naszej policji, a druga w wojskowym z kałachem przez ramię. Kontrola trwa długo, czyli 3 minuty, okraszona rubaszną rozmową i śmiechem.
Idę dalej. Teraz już mogę spokojnie napawać się widokiem rzeki aż do Dzembroni. Jest fantastyczna. Są miejsca, gdzie nagle przyspiesza - tzw. rapidy - i zaraz potem spokojniejsze tempo. I tak kilkanaście razy na przemian. Sporo jedzie w górę rzeki samochodów z pontonami do raftingu. To musi być niezła jazda. Szkoda, że nie zapytałem po drodze w przystani o cenę. W końcu dochodzę do miejsca, gdzie droga odbija w prawo do Dzembroni Wyżnej - tam jest mój cel. Narazie jednak odpoczywam i zjadłem ostatnie kawałki boczku z Polski. Od teraz mięso tylko z Ukrainy. Patrzę na czas przejścia - 2h i 20 minut od głównej szosy w Ilcia. Chcę już się zbierać, gdy nagle podjeżdża pogranicznik na motorze. Stqndardowo skąd i dokąd. Nie sprawdza paszportu (tym na motorze chyba się nie chce tego nawet robić). Ale podjeżdża drugi do mnie i mówi - z Polszczy? Tak. I w tym momencie wykonuje taki gest pozdrowienia, że odruchowo mu odpowiadam. To był dla mnie dowód, że relacje polsko-ukraińskie nic, a nic się nie zmieniły przez te dwa ostatnie lata. Mogą sobie gadać patostreamerzy na YT różne bzdety na ten temat, ale ten gest unieważnia wszelkie ich komunikaty. To było takie od serca, że wiem że żadna przykra niespodzianka nie grozi mi tutaj z ich strony.
Jest już 11, a przede mną jeszcze prawie godzina marszu. W połowie drogi słyszę ponure mruczenie burzy. Wychodzę na teren trochę odkryty i widzę przed sobą niefajne chmury. Burza tak wcześnie? Widać, że i na Ukrainie czerwiec jest mocno burzowy. Przy granicy z Rumunią jest ukraiński biegun burz. Najwięcej i najdłużej trwających (podaję za Rąkowskim z jego przewodnika "Bukowina i Besarabia"). Ta dzisiejsza jest podobna do wczorajszej, czyli też zwodzi, gra na czas. Na wszelki wypadek zakładam na plecak pokrowiec i wyjmuję składany parasol. Jakby lunęło, to nie zdążę zareagować i wyjąc na czas osłonę. Ale wchodzę do centrum Dzembroni Wyżniej i nie pada. Szukam noclegu. "Villa Dzembronia" zajęta. Kobieta dzwoni po znajomych - głucho. Wychodzę poszukać coś innego i nagle słyszę czystą polską mowę. Patrzę, a to dwie młode kobiety. Jedna widząc i słysząc moje niepowodzenie mówi, że nad samą rzeką Czarny Czeremosz, w dole się zatrzymały i tam jest duża chata, naprzeciw zaraz sklep, a do tego właścicielka serwuje im obiady. Te obiady podziałały na moją wyobraźnię, ale najpierw pójdę do domu, ktory wskazała właścicielka "Villa Dzembronia". Jak tam wejść? Cały ogrodzony, a furtki nie ma - tzn. jest, ale zamknięta, a to i tak jest furtka do cerkwi prawosławnej. Odpuszczam. Wracam w dół do tego miejsca, o którym mi powiedziała Ukrainka mówiąca perfekcyjnie po polsku, bez żadnego akcentu. Na miejscu, w sklepie, okazało się, że nie ma wolnych miejsc. Jasny gwint! Siedzę na ławie przed sklepem i się zastanawiam, co robić? Wszystko tu jest zajęte? Postanawiam wracać do Dzembroni Wyżniej. Tam jest internet. Słaby ale jest, a tu w dole nie ma. Nie chcę pozbawiać rodziców kontaktu, bo mogą zacząć się martwić. A przez whatsapp'a można nie tylko pisać, nie tylko wysyłać zdjęcia i filmy, ale też rozmawiać. Musi być tylko net. Roaming na Ukrainie nie wchodzi w grę. Zbieram się więc ponownie i obiecuję sobie zachodzić do każdego domu z reklamą wynajmu pokoi (wcześniej nie zwracałem uwagi na te wcześniejsze, bo uparłem się, że muszę mieć pokój jak najbliżej sklepów i szlaków).
Widzę na kładce przez potok reklamę - domek obłożony kremowym siddingiem. Niestety wszystko zajęte. Mimo to czuję lekkie zadowolenie, bo ten domek byl na wysokim brzegu, a podejście krótkie ale strome wytrzymałem. Nabieram formy? Oby, bo narazie nie widzę siebie z tym ponad 20kg plecakiem, śmigającym po górach. Kolejna reklama na początku Dzembroni Wyżniej (ten z siddingiem był tak w połowie drogi, taki samotny). Przechodzę przez blaszany mostek, po prawej stronie drogi, ok. 20m przed zbiorczym śmietnikiem (taka buda z blach i kubłami na śmieci dla całej wioski - ważny szczegół orientacyjny, aby trafić), skręcam drogą w prawo i trochę stromo. Potem zakręt w lewo i widzę przed sobą po prawej dom. Ładny, z bali. Po lewej w dali też są, ale może to tu? Wchodzę na podwórze, bo wrota otwarte na oścież i pukam. Nic. Naciskam klamkę. Puściła. Nie wchodząc do domu mówię głośno, czy jest tu ktoś? Głucho. Zamykam drzwi i coś jakby szmer posłyszałem za drzwiami. Otwiera młody mężczyzna z brodą i dzieckiem na ręku. Pytam się o nocleg. A tak można tu. Proszę tylko poczekać na żonę. Wskazuje mi osobny domek-komórkę, gdzie jest lodówka, stół, ława, kuchenka, zlew, a nawet koza-piecyk i fotelik wiszący dla dziecka. Mówi, że mogę sobie tu zrobić "czaj", bo jest i czajnik elektryczny. Nie chcę teraz. Siadam i dopijam resztę wody. Jaka ulga! Znalazłem nocleg. Po 15 minutach wchodzi ładna kobieta i wprowadza mnie do domu, gdzie pukałem. Pojazuje mi pokój, łazienkę. Łazienka mała, ale schludna. Pokój z balkonem z widokiem na góry - na balkonie można rozwiesić rzeczy do wysuszenia. Dwa łóżka, stolik. Brak szafy, ale jest taki przytulny, że biorę z miejsca, nie wiedząc nawet ile kosztuje. Ile? 300hr/doba. Bajecznie tanio. A można zamówić u pani obiad, tak codziennie na 20-stą? Zapłacę osobno za to. Oczzywiście zjem wszystko, co pani zrobi, więc proszę gotować dla swojej rodziny, a mi dawać to samo. Można, ale nie wiem ile to będzie kosztowało. Ok, rozumiem. Nie ma sprawy. Jasne, że cena wychodzi "w praniu" za taką usługę. Jestem tak szczęśliwy, że zwyczajnie padam na kopana przed łóżkien i dziękuję Bogu i Matce Boskiej za ten zbieg okoliczności. Tym bardziej, że zaraz po moim wejściu zaczęła się mocna ulewa. Pani chciała dać mi jeszcze ręcznik, ale mam swój - poza tym nie chciałem , aby jeszcze prała ręcznik po mnie za taką cenę noclegu.
Uwaliłem się na łóżko w błogostanie, bo zmęczony jestem tym 6 godzinnym marszem na ciężko. Już chciałem się kimnąć, gdy spojrzałem na zegarek i przypomniałem sobie słowa-ostrzeżenie właścicielki, że o 17 wyłączają prąd aż do 20. Zrywam się więc i lecę zrobić sobie gorącą herbatę do termosa. Patrzę na zegarek 16 40. Może zdążę się wykąpać? Wyłączenie prądu od razu kojarzy mnie się z brakiem wody. Wczoraj w Zawojeli wyłączyli prąd o 19 i rzuciłem się do łazienki w nadziei, że jeszcze coś będzie na kąpiel. Na kąpiel starczyło, ale pranie to już na oparach wodnych robiłem. W ogóle w Zawojeli wyłączali prąd strasznie nieregularnie - raz o 6 rano, raz o 7 rano, a także o 22. I żeby było śmieszniej włączali też prąd o 22. Tu cieszy mnie ta regularność i podawanie ludziom konkretnych godzin braku prądu. Idę się kąpać. Czy zdążę? Szybko się szoruję, myję głowę, wycieram. Chcę założyć majtki i nagle bęc. Zgasło światło w łazieńce. Parsknąłem ze śmiechu, bo nie mogę otworzyć teraz drzwi, aby zobaczyć, czy na właściwą stronę je zakładam. Po ciemku to ekwilibrystyka i lepiej, aby sobie wszyscy poćwiczyli tę czynność w ciemnicy, bo jak u nas zaczną też nagle wyłączać prąd, to będzie lżej. W końcu założyłem - mogę otworzyć drzwi. Wchodzę do pokoju i jestem rozanielony. Odświeżony, napity gorącej herbaty owocowej. I nawet deszcz już przestaje padać. Zaraz lecę do sklepu po prowiant na jutro i potem obiad. Mogę tu nocować i do końca mego pobytu na Ukrainie. Nie martwię się, czy jutro będzie pogoda, czy też burza.
Jestem po obiedzie. W życiu tak się chyba nie najadłem. Zapłaciłem 150hr (15zł) a zjadłem coś, co u nas by mnie kosztowało chyba z 80zl. A więc opiekane ziemniaki z chudym wieprzowym mięsem. Do tego paski wędzonej słoniny z cieńkimi smugami mięsa (czad!). Szczypiorek, sałata i na osobnym półmisku sałatka z pomidorami i innymi warzywami w zalewie śmietanowej. A na deser ser. Nie jakiś tam ser, ale 7 półcentymetrowych plastrów twarogu o takim smaku, że nawet w eksluzywnych delikatesach tego nie kupi się. Rękodzieło od ukraińskich krów. Zamawianie obiadów u kogoś, kto daje nocleg jest na Ukrainie najlepszym i najtańszym sposobem, aby dobrze zjeść. Dostałem to, co oni tu jędzą i jeśli tak jedzą, to im zazdroszczę. Zwłaszcza tej wędzonej słoniny i tego sera. Namiar do tej pani, co obsługuje noclegi - tel. 067 49 28 301. Jeśli się dzwoni z Polski lub z numeru w Polsce zarejestrowanego, to trzeba wybrać jeszcze ukraiński prefix +380. Nie wiem tylko czy wtedy bez zera przed 67, czy też z zerem.
Zdjęcia:
tagi: ukraina góry karpaty ukraińskie dzembronia
![]() |
OjciecDyrektor |
10 września 2024 06:31 |
Komentarze:
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor |
10 września 2024 07:10 |
Dzięki Ojcze za piękny opis podróży na Ukrainę.
Plusa dałem.
Opis obiadu powala.
Po takim posiłku to i ja byłbym optymistą.
![]() |
OjciecDyrektor @Szczodrocha33 10 września 2024 07:10 |
10 września 2024 07:25 |
No ale obiad zjadłem w zasadzie po tych perturbacjach. Obiady huculskie to coś niesamowitego.....:)
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 10 września 2024 07:25 |
10 września 2024 07:30 |
No i odwagi pogratulować.
Bo tam wojna w końcu i strzelają.
A ja, jak chorąży felczer Żubryk, nie lubię hałasu.
![]() |
OjciecDyrektor @Szczodrocha33 10 września 2024 07:30 |
10 września 2024 07:37 |
W górach na Ukrainie jest cisza...:)....no z wyjątkiem muejsc, gdzie chodzą turyści, ale to są enklawy hałasu. Rozumiem, że w dużych amerykańskich miastach nie ma hałasu...:)
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 10 września 2024 07:37 |
10 września 2024 07:52 |
W dużych amerykańskich miastach jest sporo hałasu, ale akurat tu gdzie mieszkam, w Portland Oregon, jest trochę inaczej.
Miasto z przyległościami ma 2,5 miliona mieszkańców, ale dzieli się na takie mini-miasta czy dzielnice, a w nich już hałasu znacznie mniej.
Najgorzej w śródmieściu, bo tam się krzyżują autostrady i drogi ekspresowe.
No i jak na razie tu nie strzelają.
Ja tak nie lubię hałasu.
Jakby zaczęli jednak strzelać to się przeniosę, może na Kamczatkę.
Słyszałem że tam spokojnie.
![]() |
klon @Szczodrocha33 10 września 2024 07:52 |
10 września 2024 07:58 |
Bliżej jest Alaska....tam też strzelają?
BTW
Spokojnie jest na Okinawie, gdzie kolej jednoszynowa ma gumowane koła :)
![]() |
klon @OjciecDyrektor |
10 września 2024 07:58 |
Dzień mi zrobiłeś Ojciec. :)
![]() |
Szczodrocha33 @klon 10 września 2024 07:58 |
10 września 2024 08:09 |
Okinawa też może być.
Ale myślę też o przeprowadzce do Królewca, który przecież wkrótce będzie polski.
Optymizmu nigdy nie za wiele.
![]() |
zkr @Szczodrocha33 10 września 2024 07:52 |
10 września 2024 08:15 |
> Jakby zaczęli jednak strzelać to się przeniosę, może na Kamczatkę.
Ma Pan Montane - ca. 1mln mieszkancow a powierzchnia wieksza od Polski. :)
Tylko na misie trzeba uwazac idac do lasu. :)
![]() |
Szczodrocha33 @zkr 10 września 2024 08:15 |
10 września 2024 08:20 |
A tak, w Montanie jeszcze nie byłem.
![]() |
Paris @OjciecDyrektor 10 września 2024 07:25 |
10 września 2024 08:35 |
... faktycznie...
... i trzeba przyznac, ze jedzenie maja naprawde dobre !!!
Ale jak ich wezma do ,,LOnJi,, - to zaraz im spier**la tymi swoimi dyrektywami bandycko-zlodziejskimi. Moja klientka z Ukrainy, a teraz juz od 10 lat z karta Polaka - z ktora z lekka ,,sie zaprzyjaznilam,, - zaczyna mi ,,zalatwiac,, ichnie towary zywnosciowe. Ich ,,salo,, jednak mnie samej i mamy mojej nie ,,powalilo na kolana,,... ale jezory cielece w sosie wlasnym albo czerwony kawior - JUZ POWALIL.
A wyroby ,,domaszne,, z sera to sam cymes.
![]() |
OjciecDyrektor @klon 10 września 2024 07:58 |
10 września 2024 08:37 |
Do usług.....;)
![]() |
OjciecDyrektor @Paris 10 września 2024 08:35 |
10 września 2024 08:40 |
Tylko taka uwaga - Ukraińcy mają takie specyficzne smaki swoich domowych wyrobów. Nie kazdemu one odpowiadac będa w Polsce. Mnie się huculska kuchnia bardzo podoba. Tłusto i słodko.
![]() |
Paris @OjciecDyrektor 10 września 2024 08:40 |
10 września 2024 09:00 |
Normalka...
... zdecydowana wiekszosc znanych mi facetow LUBI tlusto i slodko zjesc !!!
...
![]() |
saturn-9 @OjciecDyrektor 10 września 2024 08:40 |
10 września 2024 14:58 |
Ślina mi pociekła i poszukałem co to zacz ta huculska kuchnia.
O słodzeniu mało [tyle co nic] piszą więc jak należy to rozumieć "tłusto i słodko"?
![]() |
Matka-Scypiona @OjciecDyrektor 10 września 2024 08:40 |
10 września 2024 16:43 |
Na pewno było pyszne.
https://vm.tiktok.com/ZGeKy6cEc/
https://vm.tiktok.com/ZGeKyyW1D/
https://vm.tiktok.com/ZGeKyfhnf/
Tu akurat ryby, ale wrażenie powalające
![]() |
OjciecDyrektor @saturn-9 10 września 2024 14:58 |
10 września 2024 18:22 |
Do obiadu miałem zawsze jakąś przystawkę na słodko - ciasto, kulki serowe z maslem i miodrm lub inne naleśniki, pierogi lub racuchy.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 10 września 2024 08:40 |
10 września 2024 19:24 |
Już mniejsza o huculską kuchnię.
Pomimo że stary obiezyswiat że mnie i mieszkam za wielką wodą, to po przyjeździe do Polski wiem że jedno mnie czeka na pewno - uczta dla podniebienia.
Siostra z upatrzonej przez siebie restauracji zaserwowała mi ogórkową.
Super.
A potem polędwicę od chłopa z Żółkiewki.
I kaszanka z musztardą i domowymi kiszonymi ogórkami.
Po prostu poezja.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 10 września 2024 18:22 |
10 września 2024 19:25 |
To podchodzi pod kulebiaki.
Nie mylić z panem Dmytro Kuleba.
![]() |
OjciecDyrektor @Szczodrocha33 10 września 2024 19:25 |
10 września 2024 19:55 |
To jeszcze szczawiowa z jajkiem i kiełbaską. Niemcy, jak tu przyjeżdżają, to nie chcą żadnej innej zupy jeść...:). No chyba, że jest to grzybowa z borowikani.
![]() |
MarekBielany @OjciecDyrektor |
10 września 2024 21:40 |
To ja wybieram bezruch.
Poco się męczyć, kiedy pod bokiem to jest dostępne ?
Aha, zrób to sam !
![]() |
MarekBielany @MarekBielany 10 września 2024 21:40 |
10 września 2024 22:39 |
Dziękuję, bo Ewaryst ma na podorędziu tak zwaną cen-zurę.
Nie dorastam.
p.s.
szkoda prądu i gazu.
![]() |
Szczodrocha33 @OjciecDyrektor 10 września 2024 19:55 |
11 września 2024 05:53 |
Szczawiowa jest w porządeczku.
Ale kaszanka jest na szczycie.
No i jeszcze forszmak [lubelski] z restauracji "Pyza" na Okopowej w Lublinie.
Palce lizać.
![]() |
saturn-9 @OjciecDyrektor 10 września 2024 18:22 |
11 września 2024 12:03 |
Czyli na suto i wchodzi w obszar tzw "korytkowego" jak to ujmowją w Żywieniu Optymalnym.
Jest pewne mało popularne przysłowie niemieckie: Die Kost, die dem Schmied bekommt, die zerreißt den Schneider. [Pożywienie, które służy kowalowi, rozszarpie krawca.]
Ten podziwu godny parkur to tylko dla kowali.