Wbrew realiom
Piątek, 12.07.24. W nocy chodziłem do toalety trzy razy, a więc jest postęp. Wyruszam na trasę o 6.25 czasu ukraińskiego. Wcześnie, ale dziś zamiar jest taki, że rezygnuję z wejścia na Jarowicę i Tomnatyk (który miejscowi nazywają Pamir), a schodzę doliną Białego Czeremoszu jak najdalej z nadzieją, że może uda mnie się złapać stopa i dotrzeć przed 18-stą do Werchowyny, bo wtedy odjeżdża bus do Dzembroni. Czuję i widzę, że jestem słaby, odwodniony, z niechęcią do jedzenia. Szaleństwem więc byłoby porywać się na wspinaczkę z dużym plecakiem 600m w pionie. Żegnam się z kierowniczką, dziękuję za wszystko i chcę wręczyć 400hr, ale ona odmawia. Nie chce i koniec. Ok. Rozumiem i podziwiam, bo wiem, jakie są pensje na Ukrainie. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy napotkani Ukraińcy mówili mi, że byli w Polsce i że w Polsce bardzo się im podobało i że chcieliby do nas wrócić. I jednocześnie wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, mówili mi, że na Ukrainie korupcja jest niewyobrażalna. Na mój argument, że wszędzie jest korupcja, odpowiadali, że trzeba tu pożyć ze 2-3 lata, a każdy się przekona, że jest inna. Nikt z nich nie wypowiedział tego słowa-tabu, ale ja to wyczuwałem, że chcieliby powiedzieć, że korupcja jest taka, jak w....ROSJI. Ale nikt tego tu nie powie, bo każdy czuje, że to byłaby zdrada.
Stąd ludzie mają ogromny, bardzo ogromny żal do tych, w których mocy jest ją ukrócić. Oni nie tylko czują, ale i widzą, jak są bezczelnie okradani i sprowadzani do sytuacji bez wyjścia, do sytuacji przymusowej. Tu bogacz zachowuje się tak wobec biedniejszych, że gdyby w Polsce tak się zachował, to ludzie by go na butach roznieśli, nie patrząc na konsekwencje. Ukraińcy są dumni, ale boją się, że nikt nie stanie w ich obronie i że będą bezbronną ofiarą. Stąd taka asekuracja i decyzja na przeczekanie kryzysu, aby potem pokazać wała bogaczom i wyjechać z Ukrainy masowo i w zasadzie na stałe. Propaganda nic tu nie pomoże, bo dla Ukraińców liczą się konkrety. Tak to oceniam po prawie trzech tygodniach pobytu tutaj.
Kierowniczka pokazuje mi skrót do szlaku i mogę dokładnie przyjrzeć się instalacji "wodociągowej". Na wbitych w ziemię drewnianych palach ułożono plastikową, niebieską rurę o średnicy ok. 5cm (czyli taki "szlauf" ogrodowy). Włącza się generator (na Hlystowatej też mieli) i pompa działa. Na Perelisoku mają nawet dwa generatory. Schodzę uważnie, bo droga robi się stromsza i kamienista, a ja nie czuję się dobrze. Po 30 minutach robię przerwę. Piję kawę z termosa. Kurcze! Nie smakuje dziś. Dlaczego? Nie wiem. Wylewam. Mniej do dzwigania. Mam jeszcze surową wodę. Osoloną, ale staram się pić jej, jak najmniej i obiecuję sobie, że w pierwszym napotkanym sklepie kupię wodę mineralną, a tę wyleję. Póki co jestem na początku drogi.
Poranek bezchmurny. Schodzę na wschód więc pod słońce las i płynący obok potok ładnie wygląda. Mógłbym nawet powiedzieć, że jest tu uroczo, bo co jakiś czas jakiś płytki potoczek wlewa się na ścieżkę i mieni w słońcu. Wtem staję i patrzę z niedowierzaniem. Koniec drogi! To znaczy nie taki koniec, że znika w lesie. Ona znika.... pod wodą i to taką do pół łydki. Obok z prawej potok robi tu wiraż w lewo i zwyczajnie nie zmieścił się w swoim korycie. Tyle wody jest w tym roku w górach ukraińskich. Patrzę na boki, wypatrując jakieś szansy przejścia suchą stopą. Nie ma szansy. Zaczynam więc robić to, co trzeciego dnia mojego obecnego pobytu na Ukrainie - przygotowuję sprzęt do nurkowania. Ściągam buty, skarpety, podwijam za kolana spodnie, sznurówki na słupeł i wkładam klapki. Kijek mam i wio. W Zawojeli forsowałem Prut z lekkim plecakiem i w poprzek. Tutaj z ciężkim i zbiegiem nurtu, bo dalszy ciąg drogi widzę 50m dalej. Woda nawet nie tak zimna (chyba że adrenalina zaczęła się wytwarzać). Widzę, że jest możliwośc część dystansu zrobić prawym brzegiem po kamyczkach - zawsze to mniej czasu chłodzenia stóp. Potem jeszcze raz do wody na lewy brzeg i jestem na szlaku. Nie zakładam od razu butów, bo w dali coś lśni przede mną, a tak lśnić może tu tylko woda. Nie pomyliłem się. Znów forsowanie potoku, a potem jeszcze trzeci raz, ale już płytko. Zauważam, że droga się podnosi, a koryto potoku obniża. Wycieram więc stopy i wkładam buty. Uff. Trochę się ożywiłem, choć tempo wolne.
Szlak dociera do doliny potoku Prełuczny Wielki i staje się błotnisty. Trzeba omijać, halsować, czyli znowu Wielka Pardubicka. Dochodzę do szlabanu, ale przy nim pusto. Jest budka wartownicza, jest mostek, ale żywej duszy. Budynek przede mną wygląda na opuszczony, choć niedaleko szczeka na mnie pies. Ale z daleka. Droga teraz robi się "gówniano-błotna". Jak to omijać? Po lewej jakieś nędzne chatki, ale widać, że tu ktoś mieszka. Chryste Panie! Jak oni tu dają radę? W końcu ta paskudna droga zmienia charakter i schodzi się z inną drogą - to jest dolina potoku Perkałab. Robi się malowniczo, a przy zejściu się Perkałabu z potokiem Sarata, wręcz uroczo, fotogenicznie, bo są dwa mostki, dwie rzeki i ostro w górę wznoszące się góry.
Już mijam szlaban, aby iść dalej w dół, gdy nagle widzę po drugiej stronie rzeki człowieka. A zapytam się jego, czy jest tu sklep? Cofam się i przekraczam Perkałab. Za człowiekiem widzę już dwóch pograniczników. Mili niebywale. Proszę tu do nas - mówią. Mamy ławy dwie, stół, tu można zostawić plecak, nikt nie ruszy i iść o tam do sklepu. Pokazać tylko trzeba paszport, aby zrobić fotkę. Idzie Pan na Pamir? Nie. W dół do Werchowyny - odpowiadam. To jak ktoś będzie zjeżdżam w dół, to my mu powiemy, aby pana podwiózł. I to są mundurowi! Jeden z nich był 4-5 lat w Polsce. Pracował. Był bardzo zadowolony. Dobrze mnie rozumie. Mówi, że gospodarka Ukrainy jest zrujnowana. No, to wiem, bo ktoś za to zapłacił Rosji. Ale pocieszam, że może 2-3 lata i się skończy, bo on chce wrócić do Polski.
Idę do sklepu. Woda mineralna, piwo, napój Mojito (taka limonka w miarę dobra, tylko trzeba uważać na producenta, bo nie wszystkie mojito smakują). Do jedzenia? Jogurt. Nie ma. To dwa banany. Wychodzę i piję piwo w cieniu. Ma trochę goryczki. Nie lubię piw z goryczką, ale to stężenie jeszcze ujdzie. Piję powoli. W końcu idę po plecak i żegnam się z bardzo miłymi pogranicznikami. Ptzy okazji ten najmilszy mówi mi, że dziś jest święto na Ukrainie. Hmmm. Czyli sporo ludzi nie pracuje (bo w handlu pracują nawet w niedziele). To oznacza, że prawdopodobieństwo złapania dziś stopa jest praktycznie zerowe. Niedobrze. Plan dotarcia dziś do Dzembroni runął.
Od połączenia Perkałabu z Saratą rzeka nosi nazwę Białego Czeremoszu. Jest łagodniejsza od swego "Czarnego" imiennika. Ale długa i kręta. Coś ze 40km, gdy połączy się z Czarnym i wtedy będzie już tylko Czeremoszem. Wyciągam mapę i analizuję sytuację. Bus z Werchowyny dojeżdża tylko do Hołoszyny. Z Hołoszyny do Werchowyny odjeżdża 6-6.30 (już zapomniałem dokładnie). Ale nie w tym problem. Problem w tym, że do Hołoszyny mam ponad 25km i patrząc realnie na swój stan, na dystans i na zegarek, to jest nierealne dziś tam dotrzeć. To gdzie się zatrzymać? Jedyne miejsce, gdzie na mapie zaznaczono możliwość noclegu, to Niżny Jałowiec. No tam dojdę, ale i tak w sobotę nie dotrę do Werchowyny.
Nie ma co się martwić rzeczami przyszłymi, bo nie znamy przyszłości. Idę. Co będzie, to będzie. Po piwie idzie się wolniej, ale spokojniej. Tak spokojnie, że zaczynam się niecierpliwić, czy dojdę jeszcze dziś do tego Niżnego Jałowca. Tym bardziej jest to możliwe, gdyż zbierają się tradycyjnie burzowe chmury. Zaczyna grzmieć, a potem wiatr się zmaga. Zakładam na plecak pokrowce deszczowe. Będzie padać, czy nie? Będzie. Może nie ściana wody, ale godzinna ulewa. Spędzam ją pod czymś kuriozalnym. Otóż pod tablicą informacyjną okręgu nadleśnictwa. Jak tablica potrafi osłonić przed ulewą? Normalne...trzeba ją umieścić pod taką niedorobioną wiatą. Najśmieszniejsze jest to, że 200m metrów dalej była prawdziwa wiata, ale dach zrobiony tak, że w środku cała mokra. Do tego stół przypominał takiego "konia w galopie", czyli każda noga pod innym kątem opierała się o ziemię. Ludzie to widzą i swoje myślą o władzy. Obok przymusowego postoju były maliny (zwane tu jagodami) i musiałem się mocno bronić, aby ich nie jeść (po zjedzeniu owoców słabnę). Idę, idę i się męczę mimo wszystko. Doskwiera mi brak normalnego jedzenia, ale jak ma być poprawa w jelitach, to trzeba uważać na to, co się je i ile. Przy okazji kontempluję znowu rozstrzygnięcia Opatrzności. Gdybym dziś był zdrowy, sprawny, to poszedłbym na Jarowicę i Tomnatyk, a tam były też pioruny i ulewa. Musiałbym uciekać w bardzo niebezpiecznych okolicznościach przyrody.
Ukazują się pierwsze budynki Niżnego Jałowca. Widzę przed sobą samochód. Ma otwarte boczne dzwi. Oooo! Ktoś znosi do niego bagaże. Podchodzę i pytam się, czy do Werchowyny? Nie. Idę dalej. Przekraczam mostek i widzę wiatę. Chcę przy niej odpocząć. Jest godzina 15 czasu polskiego. Nagle widzę ten samochód. Pomyślałem, że na odczepnego odpowiedzieli, aby nikogo nie zabierać. Nie podchodzę do pobocza. Nie macham ręką. Samochód sam się zatrzymuje przy mnie i szofer pyta się - Jedziesz? Jadę! Dzięki Ci Panie Boże! Dzięki Ci Matko Boska! Jest to zwykły 30-letni sedan. Trzy miejsca są zajęte. Z tyłu się pakuję, ale plecak z trudem na siebie kładę. Jest mało wygodnie, ale po prostu mam za duży plecak. Pytam się starszego pana obok mnie (bo dwaj młodzi z przodu), gdzie jadą? Pada odpowiedź, że do Czeremoszni. Na mapie nie widzę tej miejscowości. Starszy pan pokazuje, że niedaleko Jabłonicy. To możecie mnie tam dowieźć? Tak. Po drodze mały postój i dalej.
Droga jest zaskakująco dobra. To znaczy samochód nie musi wykonywać halsów. Jedziemy więc szybko w granicach 25-30 km/h. Jednak niżej droga, wbrew statystyce, pogarsza się i drugą część drogi robimy średnio 10-15 km/h. Przez całą drogę młodzi puszczają ukraiński hip-hop i można śmiało powiedzieć, że wszyscy od wszystkich zżynają. Oryginalnym artystą jest ten, który wkręca, że gra hip-hop, choć hip-hopem to nie jest. Wtedy przyłapanie go, że zapożyczył kawałek z jakiegoś "marginesu internetowej niszy" jest bardzo trudne. Po minięciu Hołoszyny starszy Pan wygadał się, że jadą do Uścieryk. Przecież to jest mój cel! W Uścierykach jest szosa Werchowyna-Kuty i tam już złapię jakiegoś busa lub stopa. Bo oni tak naprawdę jadą do Wyżnicy, a nie do Werchowyny, czyli w przeciwną stronę. No tak....znowu zadałem im wtedy źle pytanie i stąd te zaskoczenia. Na szczęście teraz w porę zareagowałem. W końcu, po 1.5h jazdy, wysiadka. Daję 300hr, bo kurs bardzo długi. Starszy pan się wzbrania. To na piwo - mówię. Młody szofer się śmieje i mówi, że "na piwo treba".
Dziękuję za pomoc, a na dokładkę drugi młody człowiek pokazuje mi taki skrót przez dwa mosty. Najpierw idziemy przez most nad Białym Czeremoszem i widać, jak wpada do Czarnego. A potem przez most nad Czarnym Czeremoszem i widzę, że jest on tu znacznie szerszy od Białego. Ciekawe miejsce. Tu mnie opuszcza młody człowiek, a ja podążam jeszcze 100m i jestem przy przystanku w stronę Werchowyny. Będzie dziś bus do Werchowyny? Nie. No to próbuję łapać stopa. Oprócz mnie jest przede mną jeszcze starsza babcia, ale żwawa. Coś nic nie jedzie. Pytam się więc, gdzie tu można przenocować (rano na bank jakiś bus jest). O tu naprzeciw. Idę do czegoś, co wygląda jak zajazd. Pytam się o cenę. 700hr. Hmmm. Zastanowię się. Idę z powrotem łapać stopa. Jak nic przez godzinę nie złapię, to tu nocuję. Ale po 5 minutach zatrzymuje się mały dostawczy samochód. Wchodzi babcia. Pytam się kierowcy, czy i dla mnie znajdzie się miejsce? Tak. Plecak do części bagażowej, a ja do szoferki.
Jedziemy. Czy dojedziemy na 18 do Werchowyny? To tylko 20km. Nie. Bo już jest 18-sta. Kierowcą jest mężczyzna lat ok. 30-35. Stanisław. Zdziwiłem się, bo to mało ukraińskie imię. Raczej polskie. Mówię mu, po wyjściu babci, że Polska ma za patronów aż dwóch Stanisławów. Pytam się, czy był w Polsce. Tak. 4 lata pracował w Warszawie. Dobrze było? Pewnie! W Polsce kupił swój pierwszy samochód. Tanio - za 6800. A ludzie w Polsce narzekają, że w Polsce jest źle - mówię. To niech przyjadą na Ukrainę. Śmiejemy się, bo obaj rozumiemy, że to taki żart. Nikt z nich nie pojedzie na Ukrainę, aby porównać swój standard życia z tym, który jest blisko nas - a jeszcze krzywo patrzą i zazdroszczą Ukraińcom pracującym w Polsce. Chore głowy.
Wysiadam na dworcu autobusowym. Jest 18.20. Stanisław absolutnie nie chce "tipa" za podwózkę. Ok. Ci Huculi są naprawdę honorni. Idę szukać noclegu. Pytam się już na dworcu. A tu na lewo przez most i zaraz będzie motel "Werchowyan" - mówi mi jeden człowiek. Patrzę na ten motel i jak dla mnie, to on wygląda na hotel. Wchodzę do recepcji. Ile doba? 2000hr. Dziękuję, wychodzę. Naprzeciw tego "motelu", po drugiej stronie ulicy jest sklep "Prywatnyj" czy jakoś tak. Obok niego stoi ktoś, kto zdradza mi swoim wyglądem i zachowaniem, że jest lokalsem i do tego zorientowanym. Pytam się go - "sensowny, niedrogi nocleg, gdzie tu"? A tu zaraz za rogiem. Pierwsza w lewo. Na dole restauracja, a u góry pensjonat "Ukrainoczka". Idę. Szyld "Ukrainoczka" jest, ale mały. Jest też restauracja i do niej wclchodzę, zapytując o nocleg. A tak, jest pokój. Ile doba? 700hr. Ok, biorę. Daje mi klucz do pokoju i czip do drzwi wejściowych. Pokazuje jak otworzyć. Z pokojem idzie gorzej, bo drzwi trzeba docisnąć do siebie. Są drewniane. A że dużo pada, to i drewno pęcznieje od wilgotnego powietrza.
Pokój schludny, ładny. Łazienka z toaletą też. Minusy: brak lodówki i brak okna pionowego. Jest jedno dachowe, no ale to poddasze. Na jedną noc jest ok, ale na kilka to nie jest ok, bo okno trzeba zamykać z powodu częstych opadów. A gdy się przyjdzie po kilku godzinach, to duchota duża. Dach się nagrzewa od słońca. Dużym plusem jest zaś własny generator, bo gdy poszedłem po jakieś napoje, to właśnie w Werchowynie wyłączyli prąd, a w pokoju nadal świeciły lampy. Pod sufitem zainstalowano też klimatyzator, ale nie włączałem, więc nie wiem czy działał (źle znoszę klimatyzację). W sumie to będę szukał tu czegoś tańszego, a już na pewno z lodówką. Bez niej człowiek tu nie da rady normalnie funkcjonować. W jednym sklepie generator "połamałsja" i nawet kasy nie działały. Wszyscy z latarkami w fonie. Cały czas podkreślam - importer latarek-czołówek sporo zarobi na Ukrainie. Bo fon trzeba trzymać w ręku, a czołówki nie. W dwóch innych sklepach generatory już działały więc kupiłem wodę mineralną, sok limonkowy (strasznie kwaśny - trzeba go rozcieńczać, a napisali "nektar"), dwa piwa, jogurt brzoskwiniowy (820ml, choć butelka wygląda na litrową), groszek malutki (bo nie wiedziałem, czy dobra zalewa - teraz już wiem....paskudna), brzoskwinie w puszce (jeszcze nie jadłem) oraz gruszkę (niestety mało słodka, choć wyglądała na słodką) i śmietanę.
Jogurt i śmietanę kupiłem eksperymentalnie, czy mnie przeczyści? Po jogurcie przeczyściło....niestety. Choć połączyłem go z gruszką, groszkiem i piwem. Byłem też w aptece poprosić o tabletki przeciw biegunce, bo mój laremid bezsilny jest. Nie mogła pani zrozumieć, o co mi chodzi, choć mówiłem o papierze toaletowym i biegu do toalety. Odszedłem na bok, aby odpalić google translator i wtedy oniemiałem. Za moimi plecami stali dwaj znajomi Ukraińcy, którzy wprowadzili się w Dzembroni Wyżniej do sąsiedniego pokoju na dzień przed moim wyjściem w trasę z namiotem. Od razu wytłumaczyli pani, o co mi chodzi i kupiłem, co trzeba. Zaraz użyję i sprawdzę, czy działa.
O 21.45 przez głośniki zainstalowane na ulicach Werchowyny (jak i innych miast) puszczono komunikat, że o 22 zaczyna się godzina policyjna i podróżowanie, obecność poza domem jest możliwa tylko z ważnych przyczyn. Oczywiście głośników nie ma dużo. Ale ludzie wiedzą i co? Do godziny 1 w nocy jeździły jeszcze motory (od czasu do czasu). Jeden nawet zebrał oklaski (bo słyszałem, jak bito brawo). Ktoś głośno mówił po 22 na ulicy (chyba jakiś żulik). Czyli przepisy przepisami, a policja woli robić swoje, niż uganiać się za motocyklistami. Zresztą kto by się przejmował tutaj w Karpatach jakąś godziną policyjną? Chyba tylko turyści z Kijowa.
tagi: ukraina góry karpaty ukraińskie połoniny hryniawskie
![]() |
OjciecDyrektor |
4 października 2024 00:12 |
Komentarze:
![]() |
atelin @OjciecDyrektor |
4 października 2024 08:22 |
"Stąd ludzie mają ogromny, bardzo ogromny żal do tych, w których mocy jest ją ukrócić. Oni nie tylko czują, ale i widzą, jak są bezczelnie okradani i sprowadzani do sytuacji bez wyjścia, do sytuacji przymusowej. Tu bogacz zachowuje się tak wobec biedniejszych, że gdyby w Polsce tak się zachował, to ludzie by go na butach roznieśli, nie patrząc na konsekwencje."
A dociera do nich, że polskie pany nie były takie złe?
![]() |
OjciecDyrektor @atelin 4 października 2024 08:22 |
4 października 2024 08:42 |
Myślę, że tak. Ogromna woększość ludzi z Ukrainy była w Polsce i pracowała. I ma dobre porównanie. Widzi różnicę w podejsciu ukraińskiego pracodawcy i polskiego. My marzekamy na polskich pracodawcow (tak ogólnie), ale przy ukraińskich to są anioły...:)
![]() |
Paris @OjciecDyrektor |
4 października 2024 08:51 |
Moja ,,zaprzyjazniona,,...
... juz od 12 lat Polka z Ukrainy tez twierdzi, ze tam jest juz POZAMIATANE !!!
Tej korupcji nie da sie zlikwidowac,... co najmniej pol Ukrainy MA JA WE KRWI. Jej syn, ozeniony z Ukrainka zyje w Polsce - jak Bog przykazal - i o powrocie na Ukraine nie chce nawet slyszec. Natomiast corka jej wyszla zamaz za Ruska... i juz rok temu wrocili na Ukraine, bo tam ,,maja lepiej drobne cwaniaczki,, - to ona tak o nich mowi - matka i tesciowa, nie ja.
A czemu nie ma zdjec ???
![]() |
Paris @OjciecDyrektor 4 października 2024 08:42 |
4 października 2024 09:01 |
... za duzo maja...
... jeszcze do stracenia, te ,,anJoly z rogami,, !!!
A poza tym to jeszcze wszystko przed nimi,... jak sie tylko zycie jeszcze bardziej ,,posypie,, - o co ,,nasza wadzunia,, stara sie z wielkim zacieciem i premedytacja,... takze teges - ja ich tak bym nie chwalila.
Aczkolwiek, sa chlubne wyjatki i perelki wsrod pracodawcow - jak chocby Pan Gabriel,
![]() |
OjciecDyrektor @Paris 4 października 2024 08:51 |
4 października 2024 09:12 |
Nie ma zdjęć bo caly czas w dolinie szedłem, a te mało estetycxne domki raczej nie nadawały się na podziwianie. Nie mam zyłki dokumentalisty, który fotografuje wszystko jak leci...:)
![]() |
OjciecDyrektor @Paris 4 października 2024 09:01 |
4 października 2024 09:14 |
Posypie się na całym świecie i Tusk na to żadnego wpływu nie ma i mieć nie będzie. On by chciał prosperity za jego rządów, ale plan 9gólnoświatowy jest inny.
![]() |
DYNAQ @OjciecDyrektor |
4 października 2024 09:42 |
Poza tematem,ale też o górach... jakoś na lekcjach historii nic o tym nie uczyli...
https://wpolityce.pl/historia/708495-100-lat-temu-zmarl-hr-zamoyski-caly-majatek-zapisal-polsce
![]() |
OjciecDyrektor @DYNAQ 4 października 2024 09:42 |
4 października 2024 10:40 |
To ku przestrodze, aby nie zapisywac niczego narodowi, bo zostanie to zdewastowane. Gdyby spadkobiercy Zamoyskich rzadzili w Tatrach, to z pewnoscia nie byloby tyle suchych martwych drzew.
![]() |
Paris @OjciecDyrektor 4 października 2024 09:12 |
4 października 2024 11:09 |
... OK,
![]() |
Paris @OjciecDyrektor 4 października 2024 10:40 |
4 października 2024 11:14 |
Dokladnie tak,...
... i taki TLUMOK i CYMBAL, jak ta deta i cala Nowacka nie mialby co krasc i deprawowac !!!
![]() |
klon @OjciecDyrektor 4 października 2024 08:42 |
4 października 2024 16:15 |
<<<My marzekamy na polskich pracodawcow>>>
Najgorsi są polskojęzyczni :)
![]() |
klon @OjciecDyrektor 4 października 2024 10:40 |
4 października 2024 16:18 |
<<<to z pewnoscia nie byloby tyle suchych martwych drzew.>>>
Nie do końca wina leży po stronie nominalnego właściciela. Izery wcześniej pokazały co zrobił przemysł socjalistyczny. Czeski, polski i troszkę NRD.
![]() |
klon @OjciecDyrektor |
4 października 2024 16:19 |
<<<Po jogurcie przeczyściło....niestety. Choć połączyłem go z gruszką, groszkiem i piwem. >>>
Lubisz kulinarne extrema :))))
![]() |
OjciecDyrektor @klon 4 października 2024 16:19 |
4 października 2024 17:19 |
No musiałem robic jelitom crash-testy...:). Inaczej się nie dowiem, co mogę, a czego nie.
![]() |
OjciecDyrektor @klon 4 października 2024 16:18 |
4 października 2024 17:20 |
Tatr nikt nie zatruwał...