-

OjciecDyrektor : Kiedy bogowie zorientowali się, że nie zdołają ukryć wszystkich swoich szwindli, stworzyli ekonomistów.

Ukraina na lekko 2022 cz. 6/6 - Dzembronia

Sobota, 6 sierpnia. Przerzut z Rachowa do Dzembroni u stóp Czarnohory. Operacja skomplikowana, bo dwie przesiadki mnie czekają, a nie wiem jak tam będzie z połączeniami. Na mapie nie tak daleko, ale może być długo. Na najwcześniejszy kurs o 6.10 do Tatarowa (tam przesiadka) nie wyrobię się. Muszę po Howerli odespać. Mam kolejny kurs o 9.10, ale chcę jeszcze dokupić 1600hr za 200zl, bo może mi nie starczyć kasy na powrót, a tu w Rachowie jest dobry kurs. Problem w tym, że kantor otwarty dopiero od 9. Niby blisko dworca, ale boję się, że nie zdążę. Proszę panią w kantorze o otwarcie tak parę minut wcześniej. Nie może. Ma system, który odpala się o 9, a poza tym są kamery. No nic. Czekam. Wybija 9. Daje mi 1640hr, a ja z dużym plecakiem robię bieg ulicami Rachowa. Jeszcze tylko most i ostatnie 250m. Wpadam na dworzec i widzę, że nie ma busa do Iwano-Frankiwska. Odjechał? Nie, jeszcze nie przyjechał. Ufff. Czekam 5 minut i jest. Wsiadam i jazda. Podjeżdżamy na przełęcz Tatarską/Jabłonicką. Pod przełęczą posterunek wojskowy i na przełęczy to samo. Ale za przełęczą po stronie północnej już nie ma. Dziwne. Po co to? Dla ochrony tunelu kolejowego biegnącego pod przełęczą. Zjeżdżamy w kierunku Tatarowa. Jest tyle porozrzucanych budynków wzdłuż drogi, że nie wiem już, gdzie ten Tatarów się zaczyna. Pytam się pasażera - "ja nie znaju". W końcu bus się zatrzymuje i z końca busa głośno się pytam szofera, czy to Tatarów. Tak. To wysiadka. Biorę plecak i widzę jakiś bus nadjeżdżający z przeciwnej strony z włączonym lewym kierunkowskazem. Idę spokojnie do przystanku przesiadkowego, będąc kompletnie nieświadomym, co za okazja mnie spotyka. Bus cały czas stoi i czeka, aż go przepuści jakiś wóz. Nic z tego. Dochodzę do przecznicy, w którą bus chce skręcić i widzę przystanek oraz ludzi. Oho, zaraz będzie chyba bus. W tym momencie zapaliła mi się lampka w głowie. Przecież to ten bus, na który się gapię od minuty i który nie może skręcić w lewo. Ktoś go puszcza i widzę napis "Werchowyna". To mój bus! Podbiegam 20m i jestem w busie. Jedziemy. Kupuję bilet do końca, czyli do Werchowyny (dawniej Żabie), a nie do wsi Ilcia, gdzie odbija droga na Szybene (i do Dzembroni). Powodem jest to, że obawiam się przegapić moment, w którym trzeba wysiąść (lub co gorsza - za wcześnie wysiąść), a także to, iż na pewno w Ilcii nie będzie rozkładu jazdy, a więc nie będę wiedział ile czasu mam czekać. W Werchowynie zapytam się na dworcu. Teoretycznie mógłbym w Ilcii zapytać się mieszkańców, ale nauczony doświadczeniem wiem, że dostanę conajmniej dwie różne wersje i obie mogą być błędne. Droga wiedzie najpierw przez Worochtę. To bardzo rozłożysta mieścina. W centrum widać nastawienie na turystów. Stoi rząd kwadów (co oznacza, że w okolicy trzeba się liczyć z obecnością tych upiorów - do tej pory nie spotkałem ani jednego "kwadrocykla" (jak na kwady mówią Ukraińcy). Widzę dwie odkryte terenówki z turystami. Ciekawe, gdzie ich wożą? Bo chciałbym uniknąć takich spotkań. Mijająca cię terenówka na podejściu zawsze będzie przekleństwem, bo nie dasz rady iść dalej bez zatrzymania i odczekania, aż kurz i smród spalin rozwieje wiatr. Za Worochtą w pewnym momencie stajemy na moście. Co jest grane? Nagle ruszamy i widzę jak szofer elegancko mija z lewej konia-filozofa, stojącego dokładnie na środku jezdni tuż za mostem. Wyglądał na takiego, co właśnie wpadł w jakąś głęboką zadumę. Nikt na niego nie trąbił, nikt się nie złościł. Widać, że kierowcy od dziecka są oswojeni z takimi sytuacjami. Powoli dojeżdżamy do Ilcii. Owiera się piękny widok na dolinę Czarnego Czeremoszu i jej zamknięcie (tzn. nie tak dokładnie zamknięcie, ale na ryglującą ją Czarnohorę). Rzeka cudna. Do tej pory zachwycałem się Czarną Cisą. Teraz widzę, że Czarny Czeremosz piękniejszy. Wjeżdżamy do Werchowyny. Prawie jak miasteczko. Wysiadam, rozglądam się po placu przed dworcem i widzę, że stoi stary, 50-letni autobus. Pomnik "przyrody" nieożywionej. Z przodu ma tabliczkę "Szybene" i napis, że odjeżdża o 12.00. A jest teraz 11.50. Nie mogąc uwierzyć w takie szczęście podchodzę do stojącej obok niewiasty i upewniam się, czy to jawa czy sen. To nie sen, więc pakuję się do środka. W środku western - wszystko się rusza, wszystko się gibie. Nic to. Stawiam plecak z tyłu, aby nikomu nie przeszkadzał i sam też stoję. Nie chcę siedzieć na tych siedzeniach, bo nie wiem, czy z nich nie fiknę na podłogę - wolę się trzymać ramy. Ruszamy. Widoki z busa fajne, bo ma duże okna. W Ilcii odbijamy na drogę do Szybenego i zaczyna się western do kwadratu. Co chwila podskakujemy, przechylamy się w lewo lub w prawo. Prędkość 10km/h. To już na wozie z Lazeszczyny do Koźmieszczyka mniej trzęsło. Ruch jednak na drodze dość spory. Mijamy wozy terenowe i osobowe, jadące w przeciwną stronę. Wyprzedzają nas wozy jadące tam, gdzie my. Widać sporo plansz reklamujących raffting po Czarnym Czeremoszu. I widać nawet dwie spore grupy szykujące się do spływu pontonami. Nie wiem, czy oglądali rzekę, ale jest dość niski stan wody i na bank w kilku miejscach będą musieli te pontony przepychać przez ławice kamieni i głazów. Ten co organizuje raffting, to wiadomo - zawsze będzie mówił, że stan wody jest idealny, że jest ok. Chce zarobić. W pewnym momencie wytrzeszczam oczy, które i tak z samej swej natury są trochę wytrzeszczone. Centralnie, środkiem drogi idą dwie krowy - jedna za drugą. Samochód przed nami wyminął je z prawej, my wymijamy z lewej. Krowy nic - jakby wiedziały, że nic im tu nie grozi.  Zero klaksonów, zero okrzyków, przekleństw - normalka. Jak w Indiach. Zbliżamy się do niezwykle emocjonującego fragmentu drogi. Zaczyna się tzw. przełom Czarnego Czeremoszu i droga wije się wysoką skarpą. Rzeka płynie 50-60m niżej. Później skarpa znika i jedziemy prawie z poziomem rzeki. Mogę teraz dokładnie przypatrzeć się jej nurtowi. Pięknie to wygląda. Spieniona mocno. Prawdziwie dzika, górska rzeka. Muszę dojechać do Dzembroni Niżnej i tam wysiąść, a dalej pieszo jakieś 4-5km. Jednak 15min. przed tym widzę obok drogi posterunek kontrolny. Żołnierz sprawdza dokumenty kierowcom samochodów. Nas nikt nie zatrzymuje. Dziwne to. Przecież granica jest dobrze pilnowana. Wiedzą o tym wszyscy turyści z Polski, próbujący kiedyś iść tamtędy. Jakaś pokazówka, czy coś innego? W busie jest jedna pani, która powiedziała mi, że wysiada w Dzembroni Niżnej. Pozostaje więc mi tylko pilnować jej i wysiąść tam, gdzie ona, bo za Chiny nie jestem w stanie zorientować się, kiedy wysiąść.  Wysiadamy i kolejny cud. Pyta się mnie, czy chcę podjechać samochodem do Dzembroni Wyżniej, bo sąsiąd akurat stoi z wozem. Jasne, że tak! Jedziemy doliną potoku Dzembroni i widzę ułożone wzdłuż koryta wielkie rury - jak jakiś stary, zdewastowany, pordzewiały rurociąg. Co to jest? To jest pozostałość po budowie - a raczej próby budowy -  kolejnej mini-elektrowni. Aha, czyli mamy już komplet trzech zdewastowanych w 2012 pięknych dolin: Hramitny, Wielki Berlebasz i Dzembronia. Kierowca mówi, że mieszkańcy byli przeciw, ale wiadomo, że nikt ich nie będzie słuchał. Janukowycze zrobili swoje no i teraz człowiek musi patrzeć na to g***no w dolinie (długie i brązowe od rdzy). O 13 jestem na miejscu. 4h jazdy z Rachowa do Dżembroni Wyżniej - szybciej się już nie da komunikacją ukraińską. Aha, ceny biletów: Rachów-Tatarów 99hr, Tatarów-Werchowyna 50hr, Werchowyna-Dzembronia Niżna 70hr. Teraz trzeba znaleźć stancję. Wchodzę do pierwszego napotkanego sklepu "Karpatski Zori" (nie wiem, co to znaczy "zori") i pytam się, gdzie tu można zanocować przez 5 dni. Pani odpowiada, że za cerkwią jest coś. Ok, tymczasem robię u niej zakupy na 2-3 dni. Wybieram, co mi trzeba i odkładam na ladę. Trochę to mi schodzi. Pani w tym czasie zaczyna gdzieś dzwonić i rozmawia. Słyszę kątem ucha, że w sprawie mojego tu pobytu. W końcu podlicza zakupy i pyta się, czy nie chcę u niej zanocować. 200hr/doba. Cena niska, więc proszę ją, aby pokazała mi ten pokój. Jest to w sumie malutki domek z banią na parterze i sypialnią z aneksem kuchennym na piętrze. Wykąpać się mogę pod prysznicem w domu-chacie 20m od tego domku, a toaleta jest też 20m od domku, tylko po przeciwnej stronie (taka drewniana sławojka - ale bez przykrych zapachów). Trochę to niewygodne, ale biorę i teraz już mogę odsapnąć. Jest 14.00 i wszystko załatwione. Idę rozejrzeć się po Dzembroni. Mała wieś, jest kilka pensjonatów z drewna, ale już nie sprawdzałem cen. Gdzie tu jest świątynia grekokatolicka? Nie ma. Jak to? Przecież tu przed wojną byli sami grekokatolicy. W sąsiedniej wsi Bystrzec też tylko prawosławna cerkiew. Ale na szczęście jest malutki grekokatolicki monastyr na zboczu grzbietu Stepanskij, ryglującego Dzembronię od północy. Tylko że ani na ukraińskiej mapie, ani na mapie Krukara "Czarnohora" tego monastyru nie ma. Za to - o wielkie moje zdziwienie - jest na mapy.cz (tak więc ta aplikacja nie jest tak słaba, jak mi się pierwotnie zdawało). Co więcej - również przebieg ścieżek jest dość prawidłowy. Droga, która wiedzie do monasteru bywa czasem na dole ryglowana drewnianą bramą, aby krowy nie rozchodziły się (wystarczy ją otworzyć i zamknąć za sobą i iść dalej). W górnej części, przy zakręcie w prawo znów jest brama - tym razem metalowa i na amen zamknięta. Ale w lewo, przez podwórko domu wiedzie ścieżka do monastyru. 

Niedziela, 7 sierpnia. Na 10-tą idę na mszę do monastyru na zboczu Stepanski, po przeciwnej stronie Czarnohory. Dzień wcześniej byłem tam wywiedzieć się o godzinę mszy i wchodząc okazało się, że przełożonym jest ksiądź Polak, tzn. Ukrainiec urodzony w Polsce, perfekcyjnie mówiący po Polsku (nie do odróżnienia) z Przemyśla. Na moje pytanie, jak to jest, że tu na Huculszczyźnie nie ma już grekokatolickich świątyń, a tylko prawosławne. Odpowiedział, że za Sowietów ludzie chcieli mieć msze, więc zgodzili się na prawosławie. Myślę sobie - ok, to rozumiem, ale dlaczego nie wrócili z powrotem, tylko zostali przy prawosławiu? Tym razem odpowiedź mnie zdumiała i zasmuciła. Otóż dla ludzi to wszystko jedno, bez różnicy czy idą do prawosławnej cerkwi czy np. tu do monastyru (bo powiedział jeszcze, że część ludzi przychodzi do nich na msze, choć są prawosławni). Taka obojętność, w jakim kulcie się uczestnuczy źle świadczy o religijności i źle wróży na przyszłość. To jest tak naprawdę zwycięstwo prawosławia tu na Huculszczyźnie, gdzie przed wojną było 99.9% grekokatolików. Jak widać zgoda na kompromis owocuje obojętnością i w efekcie odejściem na stałe od Kościoła Katolickiego. Każdemu prawosławnemu ten ksiądź-przełożony, jak i każdy inny grekokatolicki, powinien podtykać pod nos kartkę z narysowanymi dwoma ludzikami, przy czym jeden z jedną głową, a drugi z 10-16 głowami. I powinien się pytać: który z tych ludzików jest bardziej podobny do Chrystusa? Pytanie oczywiście retoryczne, ale poważne, bo nie można udawać, że z prawosławiem jest jednak coś nie tak. Że ich wiara opiera się tylko na jednym anty-dogmacie: prawdziwy kościół powszechny nie ma jednej głowy. Czyli jest potworkiem. Monastyr leży na zboczu i jest z niego piękny widok na Czarnohorę od Howerli po Stajki i Skoruszny. Po mszy postanawiam zrobić rekonesans na Smotrycz 1898m. Są chmury od 1500m, ale jest ciepło. Idę, bo się zanudzę. Robię "niebieską pętlę" czyli cały czas niebieskim szlakiem. Dochodzę do chaty-gospodarstwa. Droga szeroka wiedzie przez nie, ale czasem jest zamykana. Wtedy można je obejść od strony zbocza - są deski-stopnie ułatwiające przechodzenie przez ogrodzenie. Większość turystów jednak chyba o tym nie wie, bo przed tym gospodarstwem skręcają w prawo i przez trawy idą do znakowanej drogi. Na podejściu mijam schodzących turystów. Prawie wszyscy mają kijki. Wychyleni do przodu, z rękami do przodu są idealnym materiałem do pewnej konstatacji.  Otóż nie dość, że te kijki utrudniają prawidłową wentylację płuc (ręce cały czas wyciągnięte przed siebie), to jeszcze na tym nierównym terenie (kamienie, głazy, wystające korzenie) zwyczajnie utrudniają marsz. Teoretycznie mają pomagać w utrzymaniu równowagi, ale w praktyce grożą podknięciem się (lub ześlizgnięciem się kijka) i upadkiem do przodu - szczupakiem - na ręce i twarz. Obrażenia wtedy są zawsze gorsze od tych, jakie można dostać po upadku bez kijków - bo wtedy z reguły człowiek upada na bok lub plecy, a plecak z tyłu jednak stanowi jakąś asekurację. Nie rozumiem więc tej mody na chodzenie z dwoma kijkami. Jeszcze jeden kijek bym zrozumiał - faktycznie, czasem trzeba się nim wspomóc przy przekraczaniu potoku, schodzeniu po stromym gliniastym zboczu, czy jako ochrona przed natarczywym psem (sam mam taki, ale bez potrzeby nie używam). Ale dwa kijki? A przecież kijki mogą też zwyczajnie złamać się przy chodzeniu, zaryglowane w jakiejś szczelinie, lub złożyć się. I wtedy co? Fiknięcie murowane, ale bez możliwości asekurowania się rękami, bo ręce w lążach kijków są zablokowane. Radzę więc zastanowić się i nie naśladować tej głupiej mody. Kijków należy używać z rozwagą. 

Podejście na Smotrycz -  przez Uchaty Kamień (najbardziej charakterystyczna skała) - jest ciekawe. Pełno skał na grzbiecie. Same skały bardzo malownicze nawet wśród tych mgieł/chmur. Chmura jest "sucha", więc nie moczy. Poza tym wiatr delikatny. Jest fajnie, choć gadających osób sporo. Dochodzę do miejsca, gdzie dochodzi żółty szlak na Popa Iwana. Przystaję zdziwiony, bo słyszę jakieś dudnienie, niskie dźwięki. Za chwilę pojawia się człowiek z dużym plecakiem i jestem w szoku.  Ma subwoofer! Doceniam to umiłowanie do wysokiej jakości dzwięku i wysiłek w dźwiganiu subwoofera. Dlatego delikatnie proszę go o ściszenie muzyki (jakiś ukraiński rap). Nie ściszył - po prostu wyłączył muzykę. Uff, bo szedł tam gdzie ja, czyli na Smotrycz. Na Smotryczu, w szczytowych skałach widzę "pieczarę" na kilka/kilkanaście  osób. Idealne miejsce do schowania się przed deszczem, silnym wiatrem, awaryjnym noclegiem. Zejście ze Smotrycza bardzo strome i niewygodne. Ta odnoga ma swój początek przy bacówce na połoninie (hali) Smotrycz i trzeba podejść na dziko łąką, a potem pojawia się ścieżka i nią na Smotrycz. Z samej głównej drogi przy bacówce ścieżki niewidoczna, bo zanika w trawie.

Poniedziałek, 8 sierpnia. Wstaję rano i czuję ciężkie powietrze. Patrzę w niebo - no tak, najpóźniej o 13-stej będzie burza. Pomyliłem się o jedną godzinę - zaczęła się o 14-stej. Zostałem więc w domku. W planie mam trzy trasy: na Kostrzycę 1586m, na Popa Iwana 2028m z zejściem przez Munczel 1998m oraz na Szpyci 1863m przez tenże Munczel i Bebeneskul 2035m. Na jedną z nich już nie starczy czasu - tak sobie myślę. Niestety pogoda po burzy tak się zepsuła, że przez kolejne 3 dni były tylko mgły i niskie chmury. Mogę więc powiedzieć, że moje wędrówki po Czarnohorze skończyły się na Turkule. Trudno - za rok (jak Bóg pozwoli) wrócę do Dzembroni. 

Czwartek, 11 sierpnia. Dziś wracam do Polski. O 7.30 miałem bus do Werchowyny z Dzembroni Niżnej. W czasie czekania widzę na drodze jadącą cieżarówkę. Jedzie jak po maśle, ponad 40km/h. Niesamowite. To Studebaker - najlepsza ciężarówka na świecie. Rok produkcji chyba 1942/4. I w jakim stanie! Idealnym rzecz można. Niezniszczalna. Wielkie 1.5m wysokości koła. Mowią na nie "gruzawiki". No ale przejechała, a busa nie ma. Przyjechał 15 minut później (i było dość tłoczno w nim, bo ludzie do pracy jechali), ale na szczęscie dojechał do celu o 8.40. Na szczęście, bo o 9-tej  był bus do Iwano-Frankiwska, cena 230hr, który jedzie ok. 3h, czyli mam być tam o ok. 12.

Przy placu "awtostancji" sklepy. Wchodzę do spożywczego. Oglądam towar i widzę w zamrażarce czekolady "Milka", ale takie jakiejś pogniecione. No tak, roztopiły się w wysokiej temperaturze, ale zmarnować się nie mogą. Hop do zamrażarki. Tu na Zakarpaciu i Huculszczyźnie to norma - zwłaszcza, gdy idzie o warzywa i owoce. To nic, że pomidory prawie czarne od pleśni, to nic, że skórka papryki przypomina skórę 90-latka, to nic że jabłka czy śliwki albo gruszki rozpływają się w rękach, a nie w ustach. Towar nie może się zmarnować. Tylko, że ludzie i tak tego nie kupują. Nie są aż tak zdesperowani i nie chcą być poniżani. Wolą kupić owoce lub warzywa na straganie, na ulicy. W sklepach zauważyłem ponadto następujące "przycinanie" konsumenta przez producentów. Opakowania mąki, czy innych sypkich produktów to nie 1000g, a 900g lub nawet 700g (ciężko na oko to zauważyć). Kostka masła to nie 200g, a 180g. Mleko sprzedają nie 1000ml, a 900ml. Doładowanie do telefonu ważne 28 dni, a nie 30 dni. Można tak wyliczać jeszcze dużo.  Ponadto zauważyłem na niektórych produktach (głównie masło) aż trzy daty. Pierwsza to zapewne data produkcji, a dwie pozostałe to daty ważności do spożycia, przy czym nie jestem tak tego do końca pewien. Bo dlaczego aż dwie daty? Trzeba też uważać na tańsze produkty, bo w 90% są przeterminowane. I jak się tego nie sprawdzi przed zakupem, to nie ma reklamacji. Kupiłeś towar tańszy, bo niepełnowartościowy. I tyle. Ot taka specyfika ukraińskiego handlu żywnością. Na koniec jeszcze dodam, że handel odbywa się 7 dni w tygodniu. W niektórych sklepach godziny otwarcia i zamknięcia w niedzielę mogą być troszeczkę krótsze, ale to rzadkość. Komunikacja publiczna też nie rozróżnia niedzieli od dni powszednich (pracuje stale tak samo).

Trochę się denerwuję, bo zarezerwowałem wczoraj na blablacar przejazd z Iwano-Frankiwska do Warszawy właśnie na 12-stą. Ciekawe czy uda mi sie złapać ten wóz? Skontaktowałem sie z Ukraińcem, który nim jedzie (wysłał mi swój numer takim dziwnym rebusem - widocznie portal nie puszcza wiadomości z pełnym normalnym cyfrowym zapisem numeru telefonu). Powiedziałem mu, że będe ok. 12, bo tak ma dotrzeć bus z Werchowyny i żeby poczekał te parę minut, bo to tuż obok jego miejsca startu. A on mi na to, że miejsce startu się zmieniło i jest na dworcu autobusowym nr 2 - czyli trochę daleko. To można wziąć taxi - mówi. A poczekasz? Poczeka tak ze 20-30 minut. Teraz jadę doliną Prutu. W Mikuliczynie kwady do wypożyczenia i taxi terenówki. Czyli tu też, jak w Worochcie - nie męczcie się i nie zużywajcie nóg, weźcie maszynę i w góry. Nowo budowane pensjonaty to koszmarki architektoniczne. Stare, przedwojenne przypominają mi bardzo domy drewniane w Otwocku.  Taki świdermajer. Widocznie przed wojną domy wypoczynkowe budowało się w całej Polsce w podobnym stylu. Przejeżdżam przez Jaremcze. Szofer ma tu postój - tradycja. Jaremcze z głównej drogi nie zachwyca. Taka sobie mieścina wypoczynkowa. Może ta przedwojenna ładna zabudowa jest gdzieś w głębi? Przy niepogodzie można się tu zanudzić na amen albo zapić. Dojeżdżam do Iwano-Frankiwska. Jest 11.50. Na dworcu kolejowym jest koniec. Biorę plecak i rozglądam się za taksówkami. Są! Pytam się za ile na dworzec nr 2? 150hr. Ja chcę za 100hr. A więc jedziemy za 120hr. Miasto z zabudowy przypomina  bardzo warszawską Pragę - taki misz-masz architektoniczny. Zabudowa nowa dość ładna, choć są tu i takie "klocki" jak w Polsce. Robi to bardzo duży kontrast ze starszą zabudową, która wygląda na naprawdę starą (szare i odpadające tynki). Ale dużo się buduje nowych budynków - zwłaszcza mieszkań. I to mnie zaskoczyło. Dojeżdżam do dworca nr 2. Gdzie jest ten blablacar? Dzwoni telefon - jest tu i tak a tak wygląda. Ok. Znalazłem. Jadę za 125zł czyli 1000hr. Kierowca wygląda i sprawia wrażenie bardzo miłego (i taki jest do samego końca). Samochód to taki opel Vitaro mini-bus czy coś takiego. Jedzie się wygodnie. Kierowca regularnie kursuje na trasie Czerniowce-Iwano-Frankiwsk-Lwów-Warszawa. Nie będę miał więc podobnych przygód, jakie miałem przy wjeździe na Ukrainę. Omijamy Lwów (bo wóz już ma komplet pasażerów) i jedziemy na Hrebenne. W Rawie Ruskiej kolejka na wjazd do Polski. Czekaliśmy 4h - to podobno standard (za to czekanie odpowiadają celnicy polscy - ponoć mają mało ludzi, brak etatów). My mieliśmy dodatkowo to "szczęście", że skierowano nas do hangaru na szczegółową kontrolę celną. Pani z pieskiem wyszła obwąchać wóz. Zapytuję jak się wabi psina? Nie udzielam takich informacji - odpowiada, nie odwracając się wcale. Na fochu, jest czy co? Wyszedł jej kolega - przemiły człowiek, ale i tak miałem mordercze myśli wobec niego, gdy poprosił o wyjęcie wszystkich rzeczy z mojego dużego plecaka. Całą dodatkową godzinę zabrała ta kontrola. No ale wreszcie w Polsce! Kierowca jest tak uczynny, że podwozi mnie pod sam dom. Jest już po północy. Wręczam zapłatę i proszę o wizytówkę - od teraz będę z nim jeździł na Ukrainę zawsze. Telefony do niego (podaję za jego zgodą): +48 735 657  028 (gdy jest w Polsce) i +380 968 282  883 (gdy jest na Ukrainie). 



tagi: ukraina zakarpacie dzembronia karpaty góry 

OjciecDyrektor
13 listopada 2022 00:38
18     1006    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


toscano7 @OjciecDyrektor 13 listopada 2022 01:24
13 listopada 2022 15:47

Bardzo duży plus za podzielenie się szczegółami Pańskiej eskapady na Ukrainę. Przeczytałem z zainteresowaniem całe sześć odcinków tego swoistego poradnika... Co tu dużo mówić: kreatywny „ekstriemał”...Widać i praktyczność i konkretność i własne oryginalne myślenie. Nic dodać, nic ująć. Mogę tylko powiedzieć zazdraszczam determinacji i kondycji. Najważniejsze spełniać marzenia a to kosztuje lecz wiadomo w życiu piękne są tylko chwile, których nikt nie zabierze. Sam, kilkanaście lat temu mając do dyspozycji niewiele: jakieś niezbędniki, plecak, karimatę, parę paczek włoskich fajek Diana Rosse, plus karton hiszpańskich Chesterfieldów, mało euro, śpiąc w trakcie wędrówki czy to w szkołach, schroniskach a i czasami pod różnymi zadaszeniami - dotarłem do Santiago de Compostella, a potem stopem wróciłem pod Wenecję... Bardzo to sobie cenię (i chciałbym powtórzyć kiedyś w przyszłości) bo czegoś dotknąłem, sprawdziło się. Cała masa małych i większych przygód ale też zaskakujących doświadczeń Opatrzności Bożej. Tak więc życzę Panu w przyszłych wyprawach szczęścia i Opieki Bożej... No i czekamy na kolejne historyczne bomby atomowe, odsłaniające, opisujące i demaskujące zmagania pewnych kupieckich organizacji globalnych...

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @toscano7 13 listopada 2022 15:47
13 listopada 2022 15:59

Już za tydzien - w poniedziałek - odpalę kolejną...:)...proszę założyć hełm i ...blaszane majtki...:))

Dziękuję za docenienie mojego wysiłku. Zdawałem sobie sprawę, że nie każdego to zainteresuje, bo to szczególny rodzaj hobby. Stąd gratuluję przeczytania wszystkich części. Piesze wędrówki to sama esencja życia - gdy człowiek jest zależny od innych ludzi, od ich życzliwości, to wtedy zacxyna lepiej wszystko widzieć i lepiej rozumieć, a tym samym zaczyna lepiej żyć. Współczuję wszystkim, którzy poznają otoczajacy ich świat przez szybę swojego samochodu, bo to zubaża doznania i poznanie. Jedt wygodniej, szybciej, ale powierzchowniej.

zaloguj się by móc komentować

Paris @OjciecDyrektor 13 listopada 2022 15:59
13 listopada 2022 18:24

Byc  moze,  ze...

...  poznawanie  swiata  przez  szybe  auta  zubaza  doznania  i  poznanie,  ale  mnie  piesze  wycieczki  ,,nie  kreca,,...  no,  tak  mam  i  kropka,  ale  fajnie  czytalo  sie  ten  Pana  dziennik  podrozy  !!!

Chapeau  bas...  i  dziekuje  za  relacje,  

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @OjciecDyrektor
13 listopada 2022 21:31

Centralnie, środkiem drogi idą dwie krowy - jedna za drugą. Samochód przed nami wyminął je z prawej, my wymijamy z lewej. Krowy nic - jakby wiedziały, że nic im tu nie grozi.

Z włoskiego sarkazmu zapamiętałem ten o dwu krowach. Jeżeli przepłyną rzekę, to stado też.

Do dziś nie rozumiem dlaczego dwie a nie jedna ?

 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @MarekBielany 13 listopada 2022 21:31
13 listopada 2022 21:52

Też nie wiem. Może jedna czułaby się tak bardzo samotna, że po prostu ze stresu klęknełaby na drodze i prosiła o podrzucenie stopem?

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @MarekBielany 13 listopada 2022 22:14
13 listopada 2022 22:20

aha i nie w drodze, ale przez rzekę.

:)

 

zaloguj się by móc komentować

sigma1830 @OjciecDyrektor
14 listopada 2022 10:00

Czytam z ciekawością, ale jedno mnie męczy. Czy w tych górach nie ma żadnych ptaków, ssaków czy gadów? Albo choćby owadów. 

zaloguj się by móc komentować

chlor @sigma1830 14 listopada 2022 10:00
14 listopada 2022 16:54

Ptaki  jednak były wspomniane parę razy. Ptactwo bardziej rzuca się w uszy niż reszta zwierzyny w oczy.

 

 

zaloguj się by móc komentować

MZ @sigma1830 14 listopada 2022 10:00
14 listopada 2022 19:08

U nas mówią leśnicy,że zwierzyna przemieszcza się z Ukrainy do nas bo tam się nie uchowa...

zaloguj się by móc komentować

sigma1830 @OjciecDyrektor
14 listopada 2022 19:59

Oglądam filmy p.Nędzyńskiego z Bieszczad i coś w tym jest.  Parokrotnie  ratował wynędzniałe psy, które się do nas przedostały.

zaloguj się by móc komentować

sigma1830 @chlor 14 listopada 2022 16:54
14 listopada 2022 20:02

Filmy leśnika z Mucznego, p.Nędzyńskiego: https://www.youtube.com/channel/UC3a2GvItYeXx_b7Zy-c6QRQ/videos

W naszych Bieszczadach od zwierzyny się roi. Czy po ukraińskiej stronie  nic nie przetrwało?

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @sigma1830 14 listopada 2022 10:00
14 listopada 2022 21:03

Największym steorzeniem były malutkie jaszczurki. Ponoć są niedzwiedzie, ale ja to traktuję jak opowieści o yeti. Nikt nie widział, a gadają, że jest. Wilków też nie ma, bo zdechłyby z głodu. I to się potwierdza we wszelkich relacjach. Z ptaków pisałem, że kruki są. 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @sigma1830 14 listopada 2022 20:02
14 listopada 2022 22:08

Tak więc Karpaty Ukraińskie nie są dzikie - są odludne. Dzika jest Słowacja i po części Polska. No i najdziksza z krajów karpackich jest Rumunia. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @OjciecDyrektor 14 listopada 2022 22:08
14 listopada 2022 22:14

można się tylko zdziwić.

 

zaloguj się by móc komentować


sigma1830 @OjciecDyrektor 14 listopada 2022 22:08
15 listopada 2022 10:35

Chodziłam po Bieszczadach,  po Bukowinie rumuńskiej i wszędzie było pełno zwierzyny. Przedwojenne  ksiązki wspominają tereny Karpat obecnie ukraińskich jako ostoję wszelkiej zwierzyny. Czyli to człowiek  sowiecki wygubił tam wszystko.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować