-

OjciecDyrektor : Kiedy bogowie zorientowali się, że nie zdołają ukryć wszystkich swoich szwindli, stworzyli ekonomistów.

Ukraina na lekko 2022 cz. 4/6 - Ust Czorna

Czwartek, 21 lipca.  O 6.30 wyruszylem starym busikiem z Kołoczawy do miasta Chust (90hr). Po 10 minutach jazdy droga zamieniła sie w koszmar. Jechalismy 10-12 km/h, a bujało na lewo i prawo jak przy sztormie. Na szczęście jazdę osłodził mi widok na taflę sztucznego jeziora, prześwitującego za drzew. Las piekny i jeszcze promienie rannego slońca - bajka! Gdyby nie to, byłoby ciężko. No ale jezioro się skończylo, a koszmarna droga nie. Myślałem, że nabawię się choroby lokomocyjnej i oddam cały ranny posiłek. Wytrzymalem jednak całe bite 2h jazdy do Chustu. Wysiadam przy dworcu autobusowym i kolejowym. Podchodzą do mnie taksówkarze i pytają się dokąd? Do Ust Czornej. Uuu, daleko. Ale przez Tiaczów, a do Tiaczowa to za 300hr pojadą. Jeden z nich usilnie mnie namawia abym wsiadł do jego Łady i przekonuje, że jechać coś będzie dopiero wieczorem. Nie wierzę. Idę spokojnie na dworzec. Pociągi faktycznie już nie jadą (odjechal 15 minut temu - chyba tutaj nic nie wiedzą o tzw. skomunikowaniu kursów). Idę do kasy autobusowej. Bus będzie o 10.05 i jedzie ok. 35 min. do Tiaczewa. Ufff. Ale kupić bilet mogę dopiero na godzinę przed odjazdem - nie wczesniej. Siedzę więc na ławce dworca i czekam. Aha, kasa ma przerwę od 9 do 10, ale pani o 9.30 sprzeda mi bilet. Dobra pani. Z Chustu widać pobliskie góry - to góry Oasz. Wysokie na 850m maks, ale bardzo malownicze. Ostre jak kły, szpiczaste wierzchołki, pokryte lasem i czasem widać polany. Map tych gór nie ma, więc nie wiem czy są jakieś ścieżki na te szczyty, ale kuszą aby tam po nich pochodzić. Wyrastają nagle z niziny i sprawiają wrażenie dość wysokich. Kupiłem bilet do Tiaczowa. 60hr. Taxi chcialo 300. Mam 240hr zaoszczędzone (czyli 30zl). Przyjechał bus. Przy wejściu stoi specjalny kontroler biletów. Jadę i nagle widzę, że jedzie pociąg w tym samym kierunku. A niech was..kłamczuchy. Jestem w Tiaczowie. Bus do Ust Czornej mam o 13-stej, ale kierowca powiedział, że o 12-stej. Tu (Tiaczów, a także Ust Czorna) poslugują sie polskim czasem. Nie wiem dlaczego. W żadnym przewodniku i w żadnej relacji nie ma o tym mowy. Trzeba więc uważać i za każdym razem pytać się,  czy to godzina wg czasu kijowskiego czy europejskiego, bo jak nie, to godzinę dłużej będzie się czekać i denerwować.  Robi się upał. Rejon dworca to jakaś tiaczowska czarna dziura. Zanudzić się tu można na amen. Kupiłem kwas starokijowski 2l za 50hr - 6,5zl. Jakoś wytrzymam te 2h, a potem jazdę po ponoć koszmarnej drodze. W Tiaczowie ludzie mówią "jo" zamiast "tak" lub "da". Dziwne. To tak jak na Podhalu i na Śląsku. W końcu wyruszam z Tiaczowa busem do Ust Czornej. Dojechałem o 15-stej (koszt 130hr). Droga nie była tak straszna jak mówił szofer. Ta z Kołoczawy do Chustu byla znacznie gorsza, choć też lokalnie bujalo. W 2/3 trasy byla 15 minutowa przerwa, bo kierowca chciał sobie zrobić zakupy spożywcze - taki foklor. No ale przynajmniej można było rozprostować nogi. Uat Czorna pięknie położona. Jest cerkiew prawoslawna, ale o dziwo, nie kapie z niej złotem - cała na błekitno pomalowana. Jest też kościół katolicki, gdzie również grekokatolicy odprawiają swoja Boską Liturgię. Zaczyna się o 12.30 czasu kijowskiego (a msza rzymska jest o 9.00 choć trzeba w necie czytać aktualności, bo to zmienne jest). Lokalsi w Ust Czornej zawsze podają czas unijny, czyli m.in  polski. Jak mi wyjasnił czlowiek przed kościołem oni tu mają dwa czasy - oficjalny kijowski i nieoficjalny - swój czyli ten unijny. Pytam się dlaczego? Bo tu kiedyś były Czechy - pada odpowiedź. Zdziwiłem się zdziwieniem wielkim. Przecież Czechy byly tu na przestrzeni 1000 lat tylko przez lat 20. Niezłą mają tu propagandę Czesi. Znalazlem lokum w pensjonacie "U Josifa". Koszt 500hr/doba, ale standard najlepszy i wart tej ceny (65zł). Pokój duży, szerokie, równe łóżko, stół, dwa krzesla, szafa na rzeczy z wieszakami, lodówka, telewizor (dla mnie zbędny) i przestronna łazienka. Do tego do dyspozycji mam cały czas otwartą na dole kuchnię-salon, z kuchenką, zlewem, salonem z kominkiem i barkiem, dużym stołem na 12 osób i skórzaną kanapą + 2 fotele. Ameryka, a nie Ukraina! Polecam z czystym sumieniem. Znalazlem go, pytając się w sklepie i skierowano mnie do baru "Tetianka" (tak więc od razu do "Tetianki" należy uderzać), gdzie akurat była właścicielka - konkretna kobieta. Zawiozła mnie swym wozem 200m dalej i kazała oglądać. Chyba wiedziała, że zrobi wrażenie, bo nawet nie próbowalem się targowac. Jutro idę na Świdowiec. Pogoda bezchmurna i lato wróciło.

Piątek, 22 lipca. Wychodze przed 6. Idę na pół lekko (ok.8-9kg - w tym 4kg wody), bo w planie jest 2-dniowe przejście z Ust Czornej do kompleksu turystycznego Dragobrat i z powrotem (ale w innym wariancie). Mam więc zamiar przejść caly Świdowiec bez południowych odgałęzień. Idę z większym ciężarem i to jest zbawienne, bo przypomniałem sobie starą, podstawową zasadę - pod górę idź wolniej, niż czujesz się na siłach. W ten sposób oddajesz podejściu najmniej drogocennej energii. Do tej pory stosowałem taktykę jak najszybszego pokonywania podejścia. I to był błąd, bo wydatek energetyczny był na tyle duży, że odpoczynki i jedzenie nie uzupelniały deficytu. W efekcie z każdą godziną wysiłek był coraz większy i radość z chodzenia po górach coraz mniejsza. Po prostu nie potrafiłem oprzeć się pokusie (bo na lekko szedłem) aby "pokazać" na co mnie stać. Kompleksy wieku średniego. No więc idę powoli i dziwię się, że te strome i długie podejście robię bez "zatrzymanki" na wyrównanie oddechu. Ale właśnie tak to działa. Idę jak tsunami - spokojnie, jednostajnie i bez zatrzymania. W efekcie na Tempej 1634m (1100m podejścia w pionie z Ust Czornej) jestem po 4h i 35min. To jest 16,5km z Ust Czornej (czerwonym szlakiem) i gdybym to przeszedł w 5h byłbym szczęśliwy. A tu proszę - jeszcze szybciej i niezmęczony. Wchodząc na część połoninną szlaku widzę jagodziarzy. Co to? Nocują tu? Bo to niemożliwe, aby idąc byli szybciej. Nie, nie nocują. 2 kilometry dalej mijam 3 motory, a potem jeszcze 2. Motor zabiera 2 ludzi i wszędzie wjedzie (no prawie wszędzie). Wchodzę na szczyt Stohy 1378m, choć szlak go trawersuje. Piękny widok na Tempę i cały pas połoniny do niej prowadzący. Na Tempej mam pecha. Jest tam 3 moto-jagodziarzy i o czymś głośno dyskutują. Jeden dzwoni gdzieś i odjeżdżają po 10 minutach. Po kolejnych 10 wracają, by znowu odjechać. Po nich podjeżdża jeszcze dwóch. Jak tu odpocząć w ciszy i spokoju? Okazuje się, że w okolicy Tempej trwa zbiór. Ludzie są porozstawiani na różnych odcinkach i trzeba od nich odebrać "utarg". Stąd te ciągłe podjazdy i odjazdy. Swoją drogą, widząc tą profesjonalną organizację pracy, zastanawiam się czy jagodziarze mają swój proces "konsolidacji" - czyli wojnę gangów o najlepsze tereny - za sobą, czy dopiero ich to czeka?

 Po 30 minutach wszystko cichnie i mogę wreszcie poczuć się błogo. Ładny widok z Tempej. Po godzinie idę dalej. Przede mną Wielka Kurtiaska. Szlak ją trawersuje, ale ja "kanonicznie" idę szczytami. Opłacało się - piękny widok. Dalej "szosa" wije się grzbietem wśròd małych szczycików - ładnie. Przed zwornikiem Matjaska jest bezimienny szczyt 1644 - na ukraińskiej mapie, bo na polskiej "wigówce" jest nazwa Mała Kurtiaska. Szlak go omija. Na mapie ukraińskiej jest zaznaczony jako porośnięty kosówką, ale jeśli to coś jest kosówką, to jakąs ultra karłowatą odmianą - nie wyższa od trawy, a trawa tu nawet do kostki mi nie sięga. Wchodzę słabo widoczną ścieżką na ten szczyt. Idzie się wspaniale, jak po dywanie z krótkim włosem. Zero dziur, rowów itp. niespodzianek. Ze szczytu po raz pierwszy widać Howerlę (najwyższy szczyt Czarnohory 2058/2061m). Za zwornikiem mam drugie poważniejsze podejście - Ungariaska 1707m. Szlak trawersuje ją, a ja nie. Opłacało się - ciekawy widok. Dalej idę "kanoniczne" czyli przez szczyty, a nie tak, jak szlak - trawersem. Wchodzę na Trojaskę 1702 - też ładnie, widać jeziorko Apszyniec. Przede mną "gwódź" programu - Geryszaska 1762m i jezioro polodowcowe - najpiękniejsze i największe w Świdowcu. Wchodzę na nią. Na szczycie prawosławny krzyż (na Tempej też był - bo tu w Świdowcu, na zboczach, są aż 4 prawosławne klasztory). Robię popas. Patrzę na jeziorko i widzę w dole, że ktoś tam się rozbił z namiotem (+ wóz), a drogą podjeżdża duży pick-up i jeszcze jeden terenowy. No tak. Piątkowe popołudnie i ludzie sobie chcą wypocząć na weekend. Tylko dlaczego z maszynami jadą przez rezerwat? Na Ukrainie widocznie można tak. Miałem pierwotnie wejść na szczyt Dogiaska - 15 min. od Geryszaski - i tam zrobić popas, ale było tak ładnie na Geryszasce, że zaniechałem (jutro, gdy będę wracał, na nią wejdę). I tu znów Opatrzność nade mną czuwała, gdyż ledwo zaczynam schodzić z Geryszaski, a widzę w dole 5 czartów, pędzących na jakichś przerobionych, terenowych samochodach pod Geryszaskę. Na Geryszaskę prowadzą równolegle dwie drogi, ale ten na przedzie wybrał tę, z której ja schodzę - bezmyślność to chyba największa udręka. Mija mnie 4 czortów (bo ich zachowanie ma coś z opętania), kurząc, wyjąc, smrodząc niemiłosiernie. Ten na przedzie podnosi w kabinie rękę, jakby chciał mi powiedzieć "Sory Batory". Ostatni - piąty - maruder skręcił w tę drugą drogę - Bóg zapłać dobry człowieku. Zatrzymali się na szczycie Geryszaski. Uff. Jak dobrze, że nie poszedłem na sąsiednią Dogiaskę. Dzięki temu całą godzinę w ciszy i spokoju spędziłem na ładnej Geryszasce. Dalej szlak idzie widokowym trawersem. Widoki na południe tylko, ale są zachwycające. Pięknie słońce oświetla teraz te góry i zbocza. Idę na Wielki Kotel. Szlak go omija, ja nie. Nagle staję i słucham. W dole, w kotle pod Wielkim Kotelem (tak się odmienia?) stado ok. 100 owiec, każda z dzwoneczkiem. Piękna "muzyka". W kotle tym jest chyba 4 lub 5 jeziorek. Dwa z nich pokryte całe zlodowaciałym śniegiem - to a propos ocieplania się klimatu. Widok z Wielkiego Kotela na południe piękny, na północ niezbyt, bo słońce inaczej oświetla. Już niedaleko Dragobrat - jeszcze tylko 3 szczyty, w tym jeden poważny Stih 1704 (te "stihy/stohy" i "gropy" to chyba najpopularniejsze nazwy szczytów na Ukrainie). Decyduję się je obejść trawersową drogą. O tej porze dnia z trawersu mam piękniejsze widoki, niż gdybym szedł pod górę na szczyt. Jutro rano będzie odwrotnie i wtedy na nie wejdę. Dochodzę do przeł. Peremyczka. Tu jest końcowa stacja wyciągu krzesełkowego. Jest 18.30 więc już nie chodzi, ale napotkany turysta z Ukrainy (jeden z dwóch spotkanych na całej trasie) powiedział, że chodzi. Schodzę do Dragobratu. Jest to skupisko ok. 40-50 hoteli i pensjonatów o różnej wielkości, urodzie (niektóre ładne, a niektóre brzydkie) i standardzie. Są też dwa sklepy, ale ceny razy dwa. No wiadomo - trzeba wszystko dowieźć na wysokość 1300m nie najlepszą drogą. Pukam i chwytam za klamki pierwszych u góry domów. Wszystko pozamykane. Kurcze, co jest? Widzę ekipę remontowo-budowlaną. Podchodzę i pytam się, gdzie tu jest otwarty jakiś pensjonat? Nie wiedzą. Idę dalej w dół i patrzę, że do jednego wchodzi z walizką mężczyzna. Aha - mam! Tam jest otwarte. 300hr/doba. Dwa łóżka oddzielone małym stoliczkiem 30x30cm. Toaleta z prysznicem. Nic wiecej. Kiepski standard, ale nie wybrzydzam. Mogło być 500hr za to samo. Idę jeszcze do sklepu po wodę mineralną i czekoladę (złamałem się i od tej pory będę jadł również czekoladę na trasie - brak zwierzęcych tłuszczów zrobił się dotkliwy - po prostu nie mają w sklepach tłustego boczku, wędzonej słoniny, czy jakieś innej tłustej wędliny). Przy okazji przyglądam się otoczeniu. Obejścia domów jakieś zaniedbane. Wszędzie widzę oznaki niechlujstwa, braku poczucia estetyki. To jest ten sławny Dragobrat? Słabo to wygląda. A do tego 80-90% pozamykane, ale to przez wojnę. Przeszedłem 41km i zajęło mi to 13h. Zmęczony jestem, ale nie wyczerpany. Jutro rano o 6 wychodzę.

Sobota, 23 lipca. Wychodzę o 6 - tak jak planowałem. Cisza, tylko kruki czasem "klekoczą". Piękny wschód słońca. Podchodzę pod Peremyczkę, obracam się i "łał" - widzę w porannym słońcu czarnohorskie "rogi" - czyli Howerlę i Pietrosa. Na Peremyczce widzę dwie dziewczyny siedzące. Co to? Turystki? Spały w namiocie? Ale namiotu nie widzę. Podchodzę bliżej. Nagle kieruję wzrok w prawo w dół, a tam 10m ode mnie siedzi 2 młodych mężczyzn, a trochę dalej trzeci z aparatem i robi zdjęcia trzeciej dziewczynie ubranej tylko w biustonosz i majtki. No tak. Sesja zdjęciowa dla reklamy bielizny damskiej. Ale tutaj? Na wysokości 1550m. O 6.30 na tle gór i przy  wschodzącym słońcu? Mają zachcianki. Na Peremyczce jest długi, parterowy budynek i pewnie w nim się zatrzymała ta cała ekipa. Bo samochodu nie widziałem. Mijam ich i idę na Stih 1704m. Od Dragobratu 400m podejścia w pionie. Wchodzę i widzę na szczycie 2 figurki Matki Bożej. Jedna już popękana trochę i dlatego są dwie. Z rana są tu ładne widoki na Gorgany (Syniak, Chomiak) i na Beskid Huculski. Beskid Huculski wygląda jak skupisko kształtnych, stożkowatych szczytów, dość gęsto skupionych. Nie wysokie, bo 1350-1480m, ale jakże malownicze. Trzeba tam koniecznie się wybrać. Czuję, że dziś będzie "żarko", choć wieje dość silny i chłodzący wiatr. To dobrze. Przechodzę przez kolejne szczyty, które wczoraj ominąłem. Z nich też ładne widoki na Bliźnicę 1881/1883m (najwyższa góra w Świdowcu) i na Gorgany. Na Wielki Kotel już drugi raz nie wchodzę, ale wchodzę na wszystkie szczyciki pomiędzy nim a Trojaską. Podchodzę na Geryszaskę. Dziś sobota, więc nie ma takiej możliwości, aby cokolwiek o tej porze (jest 9) jechało tu. Cała Ukraina jeszcze śpi albo dopiero je śniadanie. Na potwierdzenie mam widok w dół z Geryszaski na jezioro. U jego brzegów jest ok. 10 namiotów. Porozkładane krzesełka, leżaki i ludzie krzątajacy się przy śniadaniu. A obok nich stado owiec. Już drugie w Świdowcu. Z Geryszaski idę w końcu na Dogiaskę 1761m. Nagle po prawej widzę stado ok. 15 koni. Dziko się tu pasą? Przychodzi mi na myśl, że to one, a raczej ich odchody są odpowiedzialne za to, że tu w Świdowcu jest tyle much. Dosłownie imperium much. Są wszędzie i tak natrętne, że nawet na zdjęciach je widać. Kurcze, jak tu zrobić ładne panoramy? Chyba tylko photoshop tu może zaradzić. Dogiaska ma bardzo rozłożysty i płaski wierzchołek. Więc trzeba trochę przez nią przejść, aby zrobić jakieś ciekawe zdjęcie. Na południu widać nawet dość wyraźnie Marmarosy z Pop Iwanem 1940m oraz Farcaulem 1961m. Wczoraj po południu były one mocno zamglone. Po popasie na Dogiasce idę dalej. Trawersuję jednak wczoraj zdobyte szczyty - Trojaskę i Ungariaskę. Dochodzę do Matjaski - zwornika i tu skręcam na północno-wschodnie ramię Świdowca. Wkraczam w teren bez szlaków. Pierwsze i ostatnie poważne podejście to Podpula 1629m. Ładny z niej widok, więc lepiej jej nie trawersować. Dalej droga schodzi na przełęcz bez nazwy 1455m i za nią zaczyna się koszmarny trawers płaskich szczytów Szandriaska i Berliaska. Koszmar polega na tym, że nogi, a raczej stopy nieustannie walczą z kamieniami, które ruszają się na wszystkie strony. Człowiek czuje się tak, jakby chodził w 15cm szpilkach, a nie w górskich butach za kostkę. Niby tylko lekko pod górę lub płasko, ale zmordowałem się okrutnie. Za Berliaską jest jeszcze jedno podejście na szczyt Torhowycja (Targowica?) 1542m, ale ja go ominąłem trawersem od zachodu (był też trawers od wschodu ale dłuższy). Z trawersu ładny i szeroki widok od Tempej aż po Strymbę. Nie wchodziłem na ten szczyt, bo wydawał mi się od południa niewidokowy (po obu stronach stały świerki). Ale po zakończeniu trawersu okazało się, że od północy świerków prawie nie ma. Trudno. Idę dalej na Świdową 1424m. To ostatni większy szczyt w tym ramieniu. Podejście łagodne. Widoki dość ograniczone, jakaś murowana ruina na szczycie. Nic pięknego. Schodzę dość nieprzyjemną ścieżką, kierunek: płn-wsch. Ale najkrótsza. Teraz się zaczyna najbardziej skomplikowana operacja - zejście do wsi Łopuchiw. Wiem, że lekko nie będzie, bo dobrych, wygodnych dróg tu nie ma. Poza tym trzeba uważać, aby nie zniosła któraś z dróg w kierunku północnym, co wydłuży i tak długą trasę. Dochodzę do miejsca oznaczonego na mapie kotą 1293m i tam się zastanawiam, którą drogę wybrać: tę na płn-zach czy tę na płd-zach. Ta pierwsza ma odbicia na północ, więc można się machnąć i zejść nie tam, gdzie się chce. Poza tym końcówka wydaje się być bardzo stroma i dość niepewna (ścieżka się nagle kończy i jakieś 50m w bok trzeba szukać kolejnej ścieżki wiodącej na dół). Druga zaś nie ma odnóg i cały czas prowadzi długim, łagodnym grzbietem. Wybieram więc nią i jestem zachwycony. Ścieżka wąska, kręta, wije się między drzewami. Czasem te drzewa próbują ją pożreć, ale ona się nie daje. Prawdziwa, dzika, górska ścieżka. Widać, że ktoś pomaga jej ocaleć. Zauważam na mapie błąd, bo ścieżka nie idzie cały czas grzbietem, ale po pewnym czasie trawersuje go, schodząc na zbocze doliny potoku Sychlański. Piękny trawers! Idzie na południe, by później wrócić na płd-zach. Schodzę do polany z 4 domkami. I tu ścieżka mi ucieka, ale ją znajduję po 10 minutach błądzenia po tej polanie. Lekki ślad w trawie, ale kierunek się zgadza: płd-zach. Wchodzę w las. Trzeba uważać na kamienie wystające i jednocześnie na niskie gałęzie. Wiem, że nie mogę jej zgubić, bo zejście na kreskę do doliny może zamienić się ultra hardcorowy odcinek specjalny. Wreszcie dochodzę tą ścieżką do wiekszej, dwuśladowej drogi i nią w dół. Ta z kolei potem zamieni się znowu w jednośladową, prowadząc dość stromo - 250m - w dół. Jestem w Łopuchiwie. Droga w odwrotnym kierunku, czyli pod górę może być trudna orientacyjnie. Mam 40km w nogach, a jeszcze 6-7 po asfalcie do Ust Czornej. Jest sobota, więc trzeba zrobić zakupy i je targać, bo nie wiem czy w Ust Czornej będą czynne sklepy - jest w końcu prawie 18 (był czynny tylko jeden). W sklepie jest miód! Hurrra! Kupuję, choć zwiększa ciężar. Kupuję też taki napój 'Mojito" (czytaj "Mohito"). Bardzo smaczny, choć dużo cukru (wybacz @deszcznocity). Limonka z miętą. Idę kawałek, z dwoma siatkami, za most. Tam staję i piję zimne mohito. Patrzę, że jedzie stara łada (wszystkie łady są stare, ale ta wyglądała na jeszcze starszą). Macham. Zatrzymuje się. Cud! Jedzie do Ust Czornej. Dzięki Ci Panie Boże! Co ja bym tu na tym asfalcie musiał przeżyć?! A tak po 10 minutach jestem w pensjonacie "U Josifa". Rzucam wszystkie rzeczy i piję. Piję mihito i nie ruszam się z krzesła, aż  nie wypiję całej 1.5l butli. No teraz mogę iść do sklepu, bo zapomniałem kupić keczup. Tu na Ukrainie wiele produktów jestem w stanie zjeść tylko z keczupem. Wracam ze sklepu i czuję, że w niedzielę nigdzie nie pójdę. Dwa maratony, dzień po dniu, to trochę za dużo. Ale musiałem, bo dzięki temu mam jeden dzień zaoszczędzony. Trochę uszy przypaliło mi słońce i teraz lekko swędzą. Do tego stopa prawa lekko pobolewa z przodu. Za mocno ścisnąłem ją sznurówkami (bawełnianymi rzecz jasna, bo te fabryczne, syntetyczne to takie g****no, że lepiej od razu je wyrzucić po zakupie - co rusz się poluzowywują), ale musiałem, bo inaczej na tych kamulcach za Podpulą odciski byłyby pewne.

Poniedzialek, 25 lipca. Poszedłem dokonczyc połoninę Krasną - pasmo Klimowej. Wyruszam o 7.30. Idę czerwonym szlakiem. W górę przez pierwsze 300-400m prowadzi gładki asfalt - żadkość tu w górach, więc zdziwienie wielkie. Potem już normalnie, tzn. ziemno-kamienista droga. Na szczęscie kamienie mocno wbite w ziemię, nie ruszają się - jedynie na zakrętach jest sporo ruchomego rumoszu, ale można znaleźć wąski pas twardego, stabilnego podłoża. Pogoda piękna. Prawie bezchmurnie, dobra widoczność. Idę spokojnie, tak jak na Świdowcu - poniżej pełnej mocy, dzięki czemu nie jestem wcale zmęczony tym podejściem, a jest do pokonania prawie 1000m w pionie. Rozglądam się na boki. Las liściasty, nawet ładny. Po wyjsciu na pierwsze połoniny slyszę pierwszy motor. Miałem znowu pecha. Akurat w tym dniu była zmasowana akcja zbierania jagód w rejonie Klimowej. Do samej Klimowej minęło mnie 25 motorów, a w drodze powrotnej jeszcze 12 plus ciężarówka. Na ciężarówkę patrzyłem jak zahipnotyzowany - niesamowite wrażenie, jak ta masa złomu pokonywała wzniesienia na grzbiecie połonin. Oczywiście byly też dłuższe przerwy w tym ruchu motorów, więc dane mi było robić popasy w warunkach ciszy i spokoju. Bo jedynie dwóch turystów widziałem (czyli taka sama średnia, jak na Świdowcu). Doszedłem aż za Klimową, do szczytu Prislop 1464m. Warto było, bo widok z niego na Gropę był ładny, a sama Klimowa z górami za nią dobrze się prezentowała. Patrzę na pasmo Busztuł-Bert. Płaskie, bez wyraźnych kulminacji - wygląda więc mało atrakcyjnie, choć widoki z niego pewnie już są bardzo atrakcyjne. Trzeba się tam wybrać, ale za rok - o ile da się tamtędy przejść przez morze kosówki. Za tym pasmem jest Sywula 1836m (najwyższa góra w Gorganach) - ładna. Dalej na prawo w głębi Doboszanka 1754m z charakterystycznymi dwoma rogami - tam też trzeba się wybrać za rok (choć czytałem, że ponoć pilnują "strażnicy Teksasu", aby nikt tam już nigdy nie wchodził - ano zobaczymy, czy dobrze pilnujecie chłopaki). Widok bardzo szeroki, choć w kierunku północnym mało fotogeniczny z uwagi na słońce świecące z przeciwnej strony. Panoramy w kierunku północnym są na naszej półkuli bardzo upośledzone. W zasadzie ładnie się prezentują tylko wcześnie rano i wieczorem na 1-2 godziny przed zachodem słońca. W ciągu dnia możliwe coś takiego jest tylko wtedy, gdy na północy jes jasne niebo, a na pozostałym nieboskłonie ciemne chmury - ale to niezbyt często się zdarza. Siedzę i patrzę na ten bezkres gór, grzbietów i zboczy schodzących do dolin i nakładających się jedno na drugie z coraz jaśniejszym odcieniem niebieskiego. I przyszła mi nagle myśl, że człowiek chodzi po tych górach, bo zwyczajnie tęskni za nieskończonością. Nieskończoność zaś to tak, jak nieśmiertelność - a obie stanowią atrybuty Boga. Czyli chodzimy, bo tęsknimy za Bogiem - świadomie lub nieświadomie. Nic innego nie może ciągnąć ludzi w góry. Nawet Zenon Kliszko (znany mi z tekstu zamieszczonego w almanachu karpackim "Płaj" - nie pamiętam który numer) - dygnitarz komunistyczny PZPR, zakochany w górach, a zwłaszcza w Bieszczadach miał taką - nieuświadomioną - tęsknotę. Wiem, że dla wielu ta teza może wydać się bardzo ekstrawagancka, bo on przeciwników socjalizmu dusiłby gołymi rękoma. No ale w każdej duszy jest posiane to ziarno tęsknoty i choćby nie wiem, co szatany robiły, to zawsze w którymś momencie życia, niespodziewanie się odezwie. 

Wycieczka w sumie lajtowa - ok. 25km w obie strony. W drodze powrotnej wszedłem też na Małą Klimową - po południu piękny jest z niej widok na Klimową (przed południem światło inaczej pada i nie jest tak pięknie).

Wtorek, 26 lipca. Dziś dzień organizacyjny. Trochę mi go szkoda, bo przejrzystość powietrza duża, choć ranek był bardzo zimny. W planie była Apečka 1512m, ale na planie się tylko skończyło. Nie chciało mi się iść w góry i tyle - zastanawiałem się nawet przed wyjazdem na Ukrainę, czy będę miał taki dzień, kiedy nie będzie mi się chciało w ogóle chodzić, bo zawsze mi się coś takiego zdarza na górskich wyprawach - dlaczego? Nie wiem. Wychodzę pochodzić trochę po Ust Czornej. Można powiedzieć, że znowu wróciła złota jesień. To dobrze, bo jutro przemieszczam się do Rachowa i mam zamiar przejść po najatrakcyjniejszych górach na Ukrainie - Bliźnica, Berlebaszka (na Pop Iwan Marmaroski mnie nie puszczą), Steryszora i cała Czarnohora. Muszę w Rachowie kupić 4500hr, bo zostało mi raptem 3000. W Ust Czornej zrobili sobie coś a'la deptak - ławeczki, chodnik wzdłuż potoku, drewniany, w łuk wygięty mostek i nawet sztuczne kaskady w korycie potoku. Nieźle. Ekstrawagancja po ukraińsku.

 

 

 



tagi: ukraina zakarpacie ust czorna karpaty góry 

OjciecDyrektor
9 listopada 2022 05:12
8     760    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

OjciecDyrektor @OjciecDyrektor
9 listopada 2022 05:13

W piątek część 5 - najdłuższa, najśmieszniejsza  i najciekawsza, bo miałem trochę więcej przygód.

zaloguj się by móc komentować

chlor @OjciecDyrektor
9 listopada 2022 10:59

Niesamowite, bo dawno temu co lato jeździłem w Tatry do Białego Dunajca, ale łącznie w życiu zażyłem gór mniej niż na jakiejkolwiek z opisanych wycieczek.

 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @chlor 9 listopada 2022 10:59
9 listopada 2022 11:27

Czyli jest Pan 100% słowackim turystą...:)...do schroniska na obiad i piwo i popatrzeć z daleka na góry. To też ma swój urok. W jażdym razie nigdy z tego powodu nie będę grymasił, bo im więcej ludzi w schronisku je posiłek, tym mniej ludzi wysoko w górach....:)...wilk syty i owca cała. 

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @OjciecDyrektor 9 listopada 2022 11:27
9 listopada 2022 11:58

Nie aż tak słowackim. Byłem piechotą tam gdzie wszyscy byli, czyli Giewont, Kasprowy Wierch, Zawrat, jakieś Sarnie Skały bodajże. Nie za jednym pobytem oczywiście. Faktycznie to głównie Krupówki i spacery po wsi. Pewnie gdyby nie to że w grupie byli też tzw miłośnicy gór, to ograniczył bym się do Zakopanego i Gubałówki. Bakcyla nie złapałem.

 

 

zaloguj się by móc komentować

klon @OjciecDyrektor
9 listopada 2022 14:57

Jakoś wcześniej umknęło mi pytanie:

Glina jak w polskich Bieszczadach?  

ps. Sudety zachęcają "czystrzym" gruntem. 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @klon 9 listopada 2022 14:57
9 listopada 2022 15:24

W piąrej części bedzie odpowiedź na to pytanie...:)...bo do cześci nr 4 szedłem w pylastej, suchej i zmarzniętej ziemi...ale to się zmieni w 5 części.

Uważam - gdy chodzi o polskie góry - że najgorsza glina jest w Pieninach - przykleja się do buta, zwiększajac jego wage 3-5 krotnie. Koszmar. Akw najgorsze mnie spotkało na Słowacji - była droga rozdeptana na maxa pezez bydło (krowy) i raz mijąc te błoto (tak myślałem, że to błoto), noga ześliznęla się i wpadła w to. Zanurzyła się od razu do kolana. Z trudem nogę wyjciągnąłem (na szczęscie miałej kij do asekuracji). 

zaloguj się by móc komentować

klon @OjciecDyrektor 9 listopada 2022 15:24
9 listopada 2022 16:28

Czekamy zatem jak Ciąg Dalszy zareaguje na glinę.. :) 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @OjciecDyrektor 9 listopada 2022 05:13
9 listopada 2022 21:51

To dobrze, że jest dzień na odpoczynek.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować